Wszystko uczyło nas pokory i odporności

0
6989

Z Lailą Arifuliną rozmawia Beata Albatros

 

Beata Albatros: Czy szkołę baletową wybrałaś świadomie, czy rodzice o tym zdecydowali?

Laila Arifulina: Szkołę baletową skończyłam w Moskwie, takie mam tradycje rodzinne. Dziadek ze strony taty był tancerzem, solistą w Teatrze Maryjskim. Jego syn i żona również byli tam solistami. Wujek uczęszczał do szkoły baletowej w Moskwie, a potem był solistą w Moskiewskim Akademickim Teatrze Muzycznym im. Stanisławskiego i Niemirowicza-Danczenki, uważanego za drugi pod względem renomy po Teatrze Bolszoj. Wybór specjalistycznej szkoły przez dziecko sześcioletnie jest wynikiem jego zainteresowań. Wydawało mi się, że pociąga mnie muzyka. Uczyłam się grać na skrzypcach i pianinie, ale dopiero gdy były zajęcia z rytmiki, to czułam się szczęśliwa. Szybko okazało się, że stanie w jednym miejscu i granie na skrzypcach, a raczej męczenie tego biednego instrumentu, było dla mnie katorgą. Mama uznała, że skoro wśród najbliższych są tancerze, to może ja też mogę spróbować edukacji w szkole baletowej. Po rodzinnych konsultacjach stwierdzono, że to będzie dla mnie najlepsza droga, a miałam wszelkie warunki, żeby nią kroczyć. Jako dziesięcioletnia dziewczynka dostałam się do najsłynniejszej szkoły baletowej. Rozpoczyna się tam lekcje od czwartej klasy szkoły podstawowej, a nauka trwała aż 8 lat.

Jestem szczęśliwa, bo praca jest moją pasją jednocześnie. Ale mam znajomych, którzy nie lubią swojego zawodu, wykonują go jednak, bo nie chcą zmian i mówią, że nie umieją nic innego. Widzę, jak są sfrustrowani, jakby zniesmaczeni tym, co się dzieje dookoła. Uważam, że to biedni ludzie, bo nie mogą realizować swoich pasji – mówi Laila Arifulina, właścicielka studia baletowego w Rzeszowie.
Jestem szczęśliwa, bo praca jest moją pasją jednocześnie. Ale mam znajomych, którzy nie lubią swojego zawodu, wykonują go jednak, bo nie chcą zmian i mówią, że nie umieją nic innego. Widzę, jak są sfrustrowani, jakby zniesmaczeni tym, co się dzieje dookoła. Uważam, że to biedni ludzie, bo nie mogą realizować swoich pasji – mówi Laila Arifulina, właścicielka studia baletowego w Rzeszowie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Były same sukcesy?

Były i wzloty i upadki, ale też uprzedzenia, bo zawsze byłam wysoka. A w balecie ważny jest niski lub średni wzrost, z uwagi na dobór partnera. Na szczęście byłam wtedy w pierwszej szkole baletowej w Związku Radzieckim, gdzie wprowadzono taniec jazzowy. Wcześniej, w latach 70. ubiegłego wieku, było nie do pomyślenia, żeby coś współczesnego tańczyć. Wszystko było owiane tajemnicą. Wcześniej, w latach 60.-70., taniec, który pojawiał się w wykonaniu radzieckich tancerzy, raczej był tańcem estradowym, nie wiedzieliśmy, co to jest taniec jazzowy, co to jest  modern. Jednak dyrekcja szkoły stwierdziła, że możemy zacząć rozwijać się troszeczkę nowocześniej i przysłano nam nauczycielkę ze szkoły baletowej z Berlina. Ona była też choreografem i pedagogiem w Friedrichstadt Stadt Palace. W czasie zajęć przypadłam jej do gustu. Stawiała mnie centralnie i zawsze pod moim kątem prowadziła zajęcia, chyba właśnie przez to, że byłam wysoka. To mi bardzo pochlebiało, bo w jazzie i tańcach charakterystycznych bardziej się spełniałam niż w klasycznych.

Odeszłaś od baletu klasycznego?

Tradycję baletu klasycznego zawsze popieram i kontynuuję. W moim studiu baletowym, które założyłam w Rzeszowie w 1991 roku, największy nacisk kładę na balet klasyczny. Jest to podstawa do innych technik tanecznych i ten, kto ma bazę baletową, po prostu łatwiej radzi sobie w zasadzie we wszystkim. Jest to też wielka szkoła życia, bo ten ból, wysiłek, złość i pot trzeba później przerobić na piękno z uśmiechem na scenie.

IMG_2148 IMG_5712

 

 

 

 

 

 

 

 Ale była to twoja pasja?

Taniec zawsze był moją pasją. Gdyby nie to, to nie chciałabym przechodzić tych wszystkich katuszy w szkole baletowej, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Mieszkałam daleko od szkoły i trzeba było codziennie półtorej godziny w jedną stronę dojeżdżać. O 7 rano wyjazd, na 8.30 do szkoły, i powrót czasami też bywał dopiero o godzinie 21. Nasza szkoła była połączeniem szkoły ogólnej z baletową i muzyczną. Obowiązkowo mieliśmy zajęcia z nauki gry na fortepianie, historię tańca, historię sztuki, muzyki itd. To wszystko nas rozwijało. Musieliśmy się orientować we wszystkim, co nas otaczało. W ramach praktyk mieliśmy występy w teatrze z artystami baletu.

W jakich przedstawieniach brałaś udział?

Jako dziecko tańczyłam w Don Kichocie, w Śpiącej Królewnie czy w Jeziorze Łabędzim w największych moskiewskich teatrach. Czasami próby odbywały się do późnych godzin, więc bywało, że w metrze odrabiałam lekcje, jadłam, prawie tam mieszkałam. Dzieciństwa jako takiego nie miałam, bo nie było na to czasu. Nauczyłam się wtedy odporności życiowej, na pewno pokory,  współpracy z ludźmi i uczciwej rywalizacji. Nie było łatwo z powodu mojego wysokiego wzrostu, bo był problem z partnerami tancerzami, dlatego że w większości byli ode mnie niżsi. A jak stanęłam na puentach, to przerastałam ich o pół głowy.

Jak wyglądają puenty?

Puenty to takie specjalne baletki ze wzmocnionym czubkiem. To usztywnienie to nie drewniany klocek albo korek, lecz specyficzny klej. W baletkach tancerki stają na czubkach palców. Nie są to jednak wieczne buty, nieraz primabalerina po spektaklu musi je wyrzucić albo przerobić na baletki miękkie, bo stanie na zniszczonych puentach jest bardzo niebezpieczne.

Zaczynaliśmy naukę stania na tych puentach od pierwszej klasy szkoły baletowej i wtedy nie było takich pięknych baletek jak teraz, które można zdobyć, w zasadzie z całego świata. Płytkie, głębokie, na duże lub małe podbicie, wybór jest ogromny. Kiedyś tak nie było, był jeden wzór, jedna forma. Wpychało się tam gazety, watę, żeby zmniejszyć sobie obtarcia nóg i złagodzić ból. Czasami stopy były zranione do krwi, która wychodziła nawet przez te puenty i było widać, kto jak cierpi. Ale to wszystko uczyło nas pokory i odporności, choć nie wszyscy z nas to wytrzymywali,  było ciężko.

Czy uczniowie to tylko moskwianie?

W naszej szkole uczyły się dzieci z różnych miast Związku Radzieckiego, ale też obcokrajowcy. Część pedagogów czy tancerzy, ci, którzy tańczą dziś na całym świecie, ukończyli właśnie szkołę baletową w Moskwie czy w Sankt Petersburgu, Permiu. To renomowane uczelnie, liczące się nie tylko w Rosji, ale też na całym świecie.

Jak potoczyła się twoja kariera w Moskwie?

Przez mój wzrost nie mogłam się dostać do niektórych teatrów czy zespołów, w których się widziałam. Weszłam do organizacji MosKoncert, która jednoczyła śpiewaków, akrobatów, tancerzy i konferansjerów. Z jednej strony można pomyśleć, że było to niezbyt prestiżowe, ale nauczyłam się wtedy bardzo wielu rzeczy, które teraz pomagają mi przy robieniu spektakli, widowisk, w pracy z dziećmi czy w ogóle z aktorami. Tańczyłam taniec współczesny, jazzowy i charakterystyczny, ale i balet. Mieliśmy tam dużo zadań aktorskich, a to wszystko później przełożyło się na mój rozwój. Zaczęłam być otwarta na taniec ludowy, śpiew, na formę współczesną i nowoczesną. Poznałam bardzo dużo ciekawych osób, poznałam doskonałych konferansjerów. Teraz, będąc w Polsce, nie widzę takich koncertów, w telewizji nie pokazuje się czegoś takiego, nie łączy się gatunków estradowych. A jak wiadomo, telewizja wyznacza trendy.

IMG_8847

Gdzie występowałaś, skoro teatr był poza twoim zasięgiem?

Tańczyłam w duecie z tancerką, która była równie wysoka jak ja. Mówiło się, że jesteśmy wizualnie podobne do zespołu Bakara, bo jedna z nas była blondynką, a druga ciemną szatynką. Miałyśmy zaszczyt tańczyć na najlepszych scenach Moskwy i Związku Radzieckiego, nawet w Teatrze Bolszoj, ponieważ nasza organizacja taneczna prezentowała bardzo wysoki poziom jak na tamte czasy. Także występowałyśmy w Pałacu Kremlowskim przed prezydentami różnych krajów, zatrudniano nas na bardzo prestiżowych imprezach. Wraz z grupą artystów wyjeżdżałam do Laosu,  Czech, Niemiec. Nawet w tych trudnych czasach do Afganistanu, gdzie było naprawdę niebezpiecznie. Przez te 10 dni, kiedy tam występowaliśmy, czasami strzelali do naszego helikoptera, raz się przestraszyliśmy, kiedy trzepnęło naszą maszyną. Wtedy już wszyscy się żegnali ze sobą, nikt nic nie powiedział, ale było widać przerażenie na twarzach, a później przez rok nawet czułam w ustach posmak metalu.

 Wy tam pojechaliście, żeby umilić czas żołnierzom?

Tak, przylatywaliśmy na 6 rano i tańczyliśmy na różnych scenach. Nawet trudno to było nazwać sceną, bo był tylko beton i na nim postawione ławki lub krzesła, czasami żołnierze po prostu  siedzieli na podłodze. Zdarzało się w trakcie występów, że żołnierze, a raczej jakaś jednostka specjalna, szli na zadanie, a wracało tylko parę osób z całej grupy. Słyszeliśmy wybuchy, w hotelu wyłączano nam światło ze względów bezpieczeństwa, baliśmy się. To było takie doświadczenie, które na pewno pozostawiało ślad w psychice. Bardzo było mi szkoda tych młodych chłopaków, bo tak naprawdę nie wiadomo, o co walczyli.

Gdzie poznałaś swojego przyszłego męża?

A to bardzo ciekawa historia. Mojego przyszłego męża poznałam na mieście, podwoziłam go taksówką. Potem poznaliśmy się jeszcze dwa razy, to było bardzo romantyczne, jakby ktoś z góry chciał nas zjednoczyć. Zaproponował mi małżeństwo na pierwszej randce. Powiedział, że miał sen, że wzięliśmy ślub kościelny i dał mi pierścionek zaręczynowy. Wtedy ślub kościelny oznaczał dla mnie coś z kosmosu.

Jakiego jesteś wyznania?

Jestem muzułmanką, bo Tatarzy są muzułmanami. Nie praktykuję, w domu raczej tylko podtrzymywano tradycję, ale dzięki babci wiedziałam co to jest. Dla mnie to wyznanie i proponowanie tego zamążpójścia było zaskakujące, ale w końcu w 1984 roku pobraliśmy się w Moskwie. Nasze życie nabrało innego wymiaru. Jak zaszłam w ciążę, przyjechałam do Polski, by tu urodzić dziecko, choć ciężko było dostać pozwolenie na wyjazd za granicę. Trzeba było przejść 6 gabinetów – komisje Komsomołu, biuro partyjne rejonu itd., aby podbili pieczątkę na wyjazd. Mieliśmy zeszyty z napisaną wiedzą, kiedy np. powstało NATO, kto jest I sekretarzem KC PZPR, jakie słowa powiedział Breżniew na takim zjeździe, a jakie na innym. Musieliśmy znać to wszystko na pamięć. Po prostu była masakra. A ja tylko chciałam urodzić dzieci w Polsce.

Podobnie, żeby zaprosić męża do siebie, również musiałam mieć pozwolenie od władz, mimo że mąż studiował wcześniej w Moskwie.

Mieszkaliście w Moskwie?

Tak, do 1989 roku. Moi rodzice mają mieszkanie w centrum Moskwy, obserwowaliśmy pierestrojkę, a potem pierestrelkę. To taki czarny humor. Najpierw przebudowa, a potem strzelanie do wszystkich, żeby oczyścić teren. Pojawiały się jakieś gangi, „karczyska” na ulicach i ja wtedy pomyślałam, że nie bardzo bym chciała dostać rykoszetem i stać się przypadkową ofiarą ich utarczek.

W końcu podjęliśmy z mężem decyzję o wyemigrowaniu z Rosji. Przede wszystkim robiło się to dla dzieci i już od 1989 roku jestem na stałe w Rzeszowie.

IMG_1288

Jeździsz tam czasami?

Oczywiście, ja przecież bardzo tęskniłam za rodziną i znajomymi, za miejscami. Miewałam nawet stany depresyjne. Postanowiłam, że muszę tam skończyć studia reżysersko-aktorskie. Chciałam mieć powód do powrotów, do spotkań z ludźmi, z rodziną.

Bo ludzie tam wspaniali?

Jestem częścią tych ludzi. Oni są bardzo otwarci, gościnni i chętni do pomocy, nawet nieraz zbyt mocno przekraczając prywatność. Przychodzi się do kogoś ze słodyczami, a wracając do domu często jesteś obdarowany czymś smakowitym. To taka muzułmańska tradycja i tak jest też u nas w domu. Tęskniłam za tym wszystkim bardzo. Zamieszkując w Polsce, nie wiedziałam, co mogłabym robić, nie znając tu nikogo, nie mając wsparcia ze strony rodziców i rodziny.

Miałaś bardzo trudny czas na początku w Polsce. Jak sobie radziłaś bez pracy?

Nie uczyłam się polskiego, ale dużo słuchałam radia, oglądałam telewizję, czytałam gazety. Ojciec mojego męża spędził 4 lata w Oświęcimiu i często mi o tym opowiadał. Żałuję bardzo, że tak niewiele rozumiałam, bo to ważne sprawy. W pewnym momencie, na szczęście, koleżanka mojego męża zaproponowała mi zorganizowanie pierwszych zajęć z baletu. Tak się zaczęła moja kariera zawodowa w Polsce. Założyłam studio baletowe w Rzeszowie, które bardzo się rozwinęło. Zaczynałam od 10 dzieci, a teraz mam 150 uczniów w kilku grupach. Nie traktuję tego tylko biznesowo, ale raczej jako miejsce, gdzie dzieci mogą się uczyć baletu i kształcić.

Jesteś szczęśliwa?

Jestem szczęśliwą osobą, że mogę wszystko połączyć, że jest to moja praca i pasja jednocześnie. Mam wśród znajomych kilka osób, które nie lubią swojej pracy, ale muszą ją wykonywać, bo nie chcą zmian i mówią, że nie umieją nic innego. Widzę, jak są frustrowani, jak by zniesmaczeni tym, co się dzieje dookoła. Uważam, że są to biedni ludzie, bo nie mogą realizować swoich pasji .

IMG_2941

 Wszystkie zajęcia prowadzisz osobiście? Jakie macie sukcesy?

Od 6 lat współpracuję z Tatianą Kudyrko, którą upatrzyłam sobie w studium choreograficznym dla Polonii. Była moją asystentką, a teraz samodzielnie prowadzi grupy. Dzięki niej zespół zaczął się rozwijać w technice show dance. Mamy dwie grupy, które osiągają duże sukcesy. W zeszłym roku byliśmy z pierwszą grupą reprezentacyjną Exercis na Łotwie, na festiwalu Arabeska, gdzie zdobyliśmy 2. miejsce. W tym roku przeszliśmy eliminacje do mistrzostw świata, które odbędą się w Bukareszcie. Tam dostały się dwie grupy i solistka, którą trenowałam od początku. Występować będzie w mojej choreografii. Ale muszę dodać, że autorką choreografii dla dzieci jest również Tatiana. Jej układy zostały zauważone i docenione przez wymagających jurorów.

Mamy wiele sukcesów, nasze grupy reprezentacyjne w lutym zdobyły I nagrody i Grand Prix w Dębicy. Ostatnio w Koninie na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki i Tańca zdobyliśmy Złoty i Brązowy Aplauz. Te nagrody nas bardzo podbudowały, ponieważ tam była bardzo duża konkurencja. Na festiwalu prezentowali się również tancerze z Białorusi, Ukrainy, Rosji, Bułgarii, Mołdawii. W naszej kategorii otrzymaliśmy właśnie te nagrody i liczymy na to, że dzieciaki załapią smak występów i zdobędą jeszcze niejedną nagrodę.

Postawiliśmy sobie wysoko poprzeczkę, więc trzeba będzie ciężko popracować, żeby utrzymać się na wyznaczonym poziomie. Nasza grupa Exercise otrzymała zaproszenie do telewizji TVP – ABC na Petersburski Show. Co roku, już od 2001 roku, w Filharmonii Rzeszowskiej wystawiam spektakle dla dzieci i młodzieży, czasami nawet przygrywa nam orkiestra symfoniczna. W przyszłym roku odbędzie się jubileusz studia baletowego. Mam nadzieję, że uda mi się zrobić ciekawe przedstawienie, przygotowuję miłą niespodziankę dla mieszkańców naszego miasta i okolic.

.Co jest najlepsze z życia dla ciebie?

To, że jestem tu i teraz. Że codziennie pracuję nas sobą. Próbuję mieć kontrolę nad swoimi  myślami, czuję, co może wywoływać we mnie takie czy inne emocje i jakie powstają tego  konsekwencje. Uznaję zasadę nieobrażania się na ludzi. Próbuję rozwiązać konflikty, zanim się rozwiną. Uważam, że każdą sytuację można jakoś wytłumaczyć. Oczywiście nie jestem bez uczuć, może mnie coś drasnąć, ale nie rozpaczam wtedy i nie trzymam urazów. Ludzie czasami mają wielkie problemy, czasami błahe, nakręcają się nawzajem, często gotują się we własnym sosie, nie widząc nikogo i niczego. Wtedy warto potraktować ich łagodniej, bo może staliby się mniej spięci. Rozmową można wiele zyskać. Czasami wystarczy po prostu uśmiech.

 Jakie masz marzenia?

Ogólnie czuję się spełniona. Ale mam marzenia, aby zarażać innych pasją, żeby mniej myśleli o pieniądzach, a więcej o tym, by się realizować. Chciałbym podróżować, poznawać nowych ludzi. Marzę o tym, żebyśmy wszyscy byli sobie bliżsi, jak kiedyś w dawnych latach, gdy byliśmy bardziej otwarci, częściej się spotykali. Tęsknię za latami, gdy ludzie wpadali do siebie do domu tak znienacka, po prostu.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.