MARIA FOŁTYN

Zostałam oczarowana szlachetnością Moniuszki

0
3939

Otwierają się drzwi, zza których wyłania się subtelna postać opiekunki Pani Marii. Kieruję się, prowadzona jej krokami, mijając zdjęcia, złote płyty i fragmenty symboliczne dorobku artystycznego divy polskiej sceny operowej, a zarazem pomniki największych sukcesów artystki. Pokój, do którego z wolna wchodzimy, to wizja idylli romantycznych dusz. Ściany zdobione obrazami, meble, które nienaruszone przez czas wkroczyły w zupełnie inną epokę, zostawiając za sobą czasy, kiedy stały w witrynie sklepowej. Dla osobowości, które cenią coś więcej niż prostotę proponowaną przez współczesnych ,,znawców wnętrz” jest to Eden, obfitujący w owoce i kwiaty, do których ciężko dotrzeć.

[quote_center]„Zostałam oczarowana szlachetnością Moniuszki”[/quote_center]

W fotelu obszytym aksamitem czeka na mnie kobieta. Nie trzeba długich refleksji aby spostrzec, że jest to prawdziwa dama. Ze swoją szczególną, nonszalancką manierą woła swoją pomocnicę, prosząc o przygotowanie kawy. Już kilka minut później siedzimy naprzeciw siebie, ja – wpatrzona w oczy, które zdradzają mi wiele podczas opowieści swojej właścicielki, ukazując bez minimum mistyfikacji prawdziwe oblicze jej duszy. Lekko teatralne ruchy obnażające emocjonalne usposobienie mojej rozmówczyni, jej sposób wyrażania refleksji i pasja wkładana w dokładne opisanie każdego detalu pozwalają zauważyć w czasie równym mrugnięciu oka, że osoba, z którą dziś połączył mnie los, to czysta forma artystycznego zacięcia i misyjnego podejścia do życia. Słyszę jeszcze ,,Napiłabym się z panią koniaku, niestety skończył się” , ostatnia prośba o złoty szal do nakrycia ramion i zaczyna się aria wypełniona wspomnieniami z najpiękniejszych czasów Marii Fołtyn, gdzie muzyka, płynąc równym nurtem, była drogowskazem życia.

Całe swoje życie poświęciła pani kultywowaniu pamięci Stanisława Moniuszki. Co było czynnikiem, który to zapoczątkował?

Początkiem była moja rola tytułowa w ,,Halce” w roku 1949. Wtedy doceniłam znaczenie tej wyjątkowej postaci – prostej, polskiej dziewczyny o niebywale heroicznej duszy. Nie tak dawno przeszłam poważny wypadek, po którym ponownie uświadomiłam sobie, jak ważne jest krzewienie pamięci o Moniuszce. Bardzo staram się, aby postać, która zapoczątkowała moją karierę, stała się dla ludzi bardziej powszechna, lepiej zrozumiana. Już lada dzień w Radomiu na cmentarzu, gdzie znajduje się mój rodzinny grób, a także grób Stanisława Moniuszki, odsłonięty zostanie pomnik. Stanie się on ucieleśnieniem moich życiowych dążeń. Będzie to pomnik Halki, bardzo symboliczny, o ogromnym dla mnie znaczeniu.

Naturalne jest dla Pani, że obowiązkiem każdego Polaka winno być jak najskuteczniejsze staranie o zachowanie dziedzictwa narodowego?

42-L-110-2

Jak najbardziej uważam, iż dbanie o dobro i dorobek naszej narodowej kultury powinno być czymś naturalnym, wynikającym z potrzeby serca. Moniuszko napisał, że wybrał ,,Halkę” jako symbol spaceru narodu polskiego ku szlachetności. Powstała ona poniekąd w ramach protestu przeciwko sprzedajnej podówczas arystokracji. On doskonale wiedział, co pisze, był niebywale polski, niebywale narodowy. Dlatego też ja, świadoma wielkości wielu innych kompozytorów, np. Wagnera, którego wielokrotnie śpiewałam, zostałam oczarowana szlachetnością Moniuszki. Dlatego też w ramach wdzięczności zdecydowałam się zainicjować powstanie Towarzystwa Miłośników Muzyki Moniuszki.

Czy są jacyś godni następcy pani projektów?

Stworzyłam Międzynarodowy Konkurs Wokalny. Przez lata wyłaniał wspaniałe talenty. Młoda, śliczna, trzydziestoletnia dama, Beata Klatka, objęła po mnie stanowisko dyrektora konkursu. Pomagam jej i wprowadzam ją, bardzo cieszy mnie, że moja inicjatywa nadal istnieje i rozwija się. Odwiedza mnie także Wioletta Chodowicz, która posiada piękny, mocny sopran. Artystka ta także prezentuje bardzo wysoki poziom i stanowi wartościowy produkt muzyczny. Wiele talentów zostało wyłonionych właśnie w tym konkursie. Mam poczucie, że zostawiam po sobie materiał do promocji, aby dzisiaj ci młodzi wielcy, którzy śpiewają, podjęli się takiego zadania jak wystawienie ,,Halki” na najwyższym poziomie.

Moniuszko może być zatem dla ludzi wzorem polskiego patrioty?

Jak najbardziej. Był on człowiekiem niebywale wykształconym, pracowitym, a przy tym wielkim patriotą. Jako zapracowany człowiek, wychowujący dziesięcioro dzieci, znajdował czas na tworzenie. Niewielu ludzi wie, że w gruncie rzeczy prowadził on stosunkowo proste życie. Większość jego wytwornych kolacji czy wyjazdów fundowana była mu przez bogatych znajomych. Ogromnie cieszy mnie, że zaraziłam młodych ludzi tą powinnością patriotyczną. Pragnę podkreślić także, że przy całej wielkości pana Moniuszki jest jeszcze nadrzędność obowiązku każdego Polaka.

Jako dziecko czuła pani już w swoim sercu i duszy tę niebywałą muzykalność, która, można by rzec, jest częścią pani krwiobiegu?

Naturalnie. Już jako mała dziewczynka biegałam po wszystkich okolicznych podwórkach, podśpiewując w każdej możliwej okoliczności. Moi rodzice byli przerażeni, na kogo wyrosnę. Godzinami potrafiłam przesiadywać w kinie, oglądając po trzy, cztery seanse. Dodam, iż kino nie było wtedy najtańsze. Musiałam zawsze obejrzeć wszystkie filmy o tematyce tanecznej. Pamiętam moje zachwyty nad rolami Shirley Temple, czy nad innymi, sunącymi po parkietach w długich sukniach, pięknymi muzami. Żyłam wówczas w pewnym biednym, ale bardzo romantycznym środowisku. W skromnym mieszkaniu, lecz wśród ludzi ciekawych świata. Dokoła nas mieszkało wiele rodzin żydowskich. Wszystkie te czynniki pozwalały mi poznać zupełnie inną strefę życia miejskiego. Dlatego też łatwiej było mi w późniejszym czasie reżyserować.

Jak radziła sobie pani, jako dorastająca dziewczyna, z rozładowywaniem muzykalności, która była w pani wnętrzu?

Moja młodość to przede wszystkim czasy okupacji. Ujście swojej muzykalności dawałam, śpiewając dla partyzantów. Nierzadko zdarzało się, że na moje występy przychodzili legioniści. Wykształcenie muzyczne zdobywałam wówczas u organistów. To oni dawali mi pierwsze lekcje muzyki. Ludzie mówili mi także wielokrotnie, że dostałam głos od Pana Boga.

Jako gwiazda operowa światowej klasy występowała pani w najdalszych zakątkach świata, przed wieloma dygnitarzami, jak np. Józef Stalin czy Fidel Castro. Jakie znaczenie miały te sukcesy?

Wszystko, o czym pani mówi, przyjmowane było przeze mnie z wielkim entuzjazmem, ale jednocześnie smutkiem. Wówczas wiele moich kolegów i koleżanek artystów przechodziło represje związane z obszarem w Europie, z którego pochodziliśmy. Fakt, że byliśmy z bloku państw komunistycznych, tamował nasz rozwój. Niechętnie patrzono na ten rodzaj artystów, nie pozwalano nam robić karier, na które wielu z nas zasługiwało. Myślę o tym z żalem, gdyż pozmieniały się pewne uwarunkowania genetyczne śpiewaków. Dziś już nie rodzą się tak mocne glosy, jak dawniej. Kiedyś stawiano przede wszystkim na śpiew. Dziś w operze bez gry aktorskiej nie ma co robić, uwaga skupia się na czym innym. Okres moich koncertów zagranicznych nie jest najważniejszym w moim życiu. Skończyłam wówczas Akademię Teatralną i zaczęłam zajmować się realizacją przedstawień operowych. Było szalenie miło otrzymać od Stalina depeszę z podziękowaniem jako jedyna artystka z całego zespołu. Nie jest to coś, z czego jestem szczególnie dumna, ale takie zdarzenie miało miejsce.

Czy swoje przedstawienia dostosowywała pani do kraju i kultury, w których je prezentowała, aby były lepiej zrozumiane?

Moniuszkę przedstawiałam inaczej w Tokio, Nowosybirsku czy Istambule. Właśnie to mnie fascynowało, że ten sam temat, który zawsze przedstawiałam w języku lokalnym, był inaczej odbierany. Szłam jak lawina, jak zamroczona, aby dostarczyć widzom autentycznych emocji. Fascynowało mnie ogromnie to, jak zareaguje widownia.

Jakie były te reakcje? Różniły się, czy miały wspólne punkty?

Reakcje ludzi na spektakle Moniuszki były w każdym miejscu zupełnie inne. Ten sam temat przedstawiany na tysiące sposobów. Kiedy w Meksyku, w scenie końcowej, jeden z rywali, zamiast zabić konkurenta, przebaczył mu, ludzie zaczęli reagować z niedowierzaniem, wręcz niezadowoleniem. Wszystko to wydarzyło się w trakcie prób, tak więc kiedy przyszedł czas na premierę, zmieniłam zakończenie i scena kończyła się śmiercią jednego z rywali. W ich kulturze i świecie honoru wybaczenie w takiej sytuacji było niemożliwe.

Czy to prawda, że zainterweniowała pani u samego Fidela Castro, aby w sztuce główną rolę zagrała czarnoskóra artystka?

Tak. I udało się. Był to dla mnie wielki osobisty sukces. Artystka ta miała piękny głos.

Czy zastanawiała się kiedyś pani nad spisaniem swoich wspomnień?

Powoli dojrzewam do takiej myśli. Z domu przywiozłam ogromny zbiór materiałów, dokumentacji uwidoczniającej przemiany, które następowały w ostatnim okresie odczuwania muzyki. Muszę przyznać, że rzeczywiście wygląda to inaczej, niż kiedyś. Pokolenia się zmieniają, a ja żyję tak długo, więc w moich oczach przemiana ta nastąpiła dość ostro. Stąd też rodzi się moje zmartwienie – czy ta przemiana nie doprowadzi do powolnego zapominania o wielu wspaniałych polskich kompozytorach i prawdziwie wartościowej muzyce.

Czy w życiu Marii Fołtyn nastąpił taki moment, w którym musiała odpocząć od muzyki, aby np. poświęcić się innym miłościom czy pasjom?

Czasem w życiu każdego człowieka jest taki moment, w którym chce coś powiedzieć czy napisać, ale nie przychodzi to już tak łatwo. I mnie także to spotkało. Pamiętam strach i niemoc, która wówczas mnie ogarnęła. Nazwałabym to po prostu bezsensem życia, któremu jednak się nie poddałam. Skupiłam się na pracy, miałam też przy sobie osobę, która wówczas bardzo mi pomogła. Jest to moja opiekunka, Helenka – jej temperament i witalność napędzały mnie do działania. Układała mi stosy materiałów na biurku, namawiając do działania. Oddawałam się także lekturze książek, które uwielbiam, kupuję niemalże wszystko, co pojawia się na rynku wydawniczym. Książka jest doskonałą ucieczką w inny świat.

Czy patrzy pani czasem na portrety, które wiszą dokoła nas i przypomina sobie najcenniejsze chwile szczęścia, smutku, radości?

Bardzo często patrzę na obrazy, które u mnie wiszą. Czasem wydaje mi się, że to wszystko, co trwało w przeszłości ponad trzydzieści lat, już się skończyło i że nie można zaczynać od nowa. Doszłam do wniosku, że jednak można. Kiedy się bardzo chce i kiedy jest powód, dla którego człowiek chce żyć, to można wszystko. Mi pomaga właśnie Moniuszko, bo jest jeszcze parę rzeczy, które chciałabym zrealizować.

A jakie jest pani najbardziej szalone marzenie?

(śmiech)Wie pani, chciałam kiedyś napisać do Jurka Owsiaka, żeby na tle tłumu młodych ludzi zaśpiewał w dowolnej aranżacji fragment Moniuszki. Żeby zrobił to po swojemu, tak, aby to do nich trafiło.

A jak mogłaby pani ocenić współczesną epokę, ludzi, młodzież?

Tamta epoka była zupełnie inna. Ja w czasach swojego dojrzewania miałam okazję wejść w świat eleganckich, kulturalnych kobiet. Były one dla mnie wielkimi wzorami, mentorkami. Jedna z dam czasem zapraszała mnie na kolację do swojego domu, gdzie gośćmi były najznakomitsze osobowości. W takich sytuacjach uczyła mnie, jak się zachowywać, siadać, jeść. Darzyłam ją wielkim szacunkiem. Dzięki niej nauczyłam się bardzo dużo, poznałam wyjątkowych ludzi. Dziś już nie ma takiego stosunku młodej osoby do kogoś starszego. Tego świata nie ma. Dla przykładu: moje śpiewaczki mówią do mnie „pani Mario”, ja mówiłam do nauczycielek „Maestro”. Obecnie panuje stosunek raczej kumplowski, który ja akceptuję, ale istotnie cenne było poznać ten wielki świat. Kiedy poznałam np. Szostakowicza, zawsze przedstawiano mnie jako młodą artystkę z ogromnym talentem. Istotnie, była to zupełnie inna generacja ludzi. Nie ma już też czegoś, co kiedyś w teatrze nazywało się rodziną, więzi między ludźmi zanikają. Coś dziwnego stało się ze społeczeństwem, zabrakło ciepła albo kultury.

Dom Marii Fołtyn był kolebką kontynuującą te wartości?

Starałam się, aby mój dom był właśnie takim ciepłym miejscem ludzkich spotkań. Organizowałam kolacje czy spotkania przy kawie. Ale zazwyczaj było to jednostronne.

Czy współcześnie istnieją jeszcze kobiety, które nazwać można  prawdziwymi damami? Sądzi pani, że kobiety także przewartościowały swój sposób bycia czy prezencji?

Muszę przyznać, iż jest to bardzo trudne pytanie. A muszę odpowiadać?

Kobiety kiedyś zwracały uwagę  poprzez to, co miały do powiedzenia, czy swoją kulturę osobistą, bez konieczności odsłania ciała. Czasy te przeminęły,  jak wygląda to z punktu widzenia prawdziwej damy?

Ma pani rację, te czasy już odeszły.

Sukces jest dla pani najcenniejszą z wartości, którą człowiek może osiągnąć, do której bez ustanku dąży?

Nie, to nie jest najistotniejsze. Wspaniale było to przeżyć. Uczynić ze swojego życia rzecz pożyteczną, taką, która służy – to prawdziwa wartość. Poczucie, że żyje się dla jakiejś sprawy, dążenie do tego, aby mój żywot był owocny. Nigdy nie umiałam żyć jedynie beztrosko. Dlatego też często czuję zdenerwowanie z powodu, że nie mam siły być użyteczną, nie mam siły dać innym z siebie czegoś poza informacją, lecz nie manualnie czy głosowo. Wiem też, że dzisiejsza atmosfera i artystyczna, i życiowa, nie jest zbieżna ze mną. Cała moja praca dla innych ludzi dawała mi poczucie szczęścia. Czasem myślę, że moja starość, taka jaka jest, stała się dla mnie pewnego rodzaju nagrodą za serdeczny stosunek do drugiego człowieka.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.