NIEZWYKŁA DAISY POLSKĘ UKOCHAŁA

0
Wiele było niezwykłych kobiet z zagranicy, które ukochały polską ziemię. Mariaże lub splot wydarzeń przywodziły je do kraju nad Wisłą. Szczególne miejsce w tej galerii zajmuje pewna Angielka, której biografia stała się podstawą do nakręcenia filmu dokumentalnego. Nie bez przyczyny nazywano Ją „Stokrotką”. Maria Teresa Oliwia Hochberg von Pless (zwana Daisy) urodziła się 28 czerwca 1873 roku. Dzieciństwo oraz młodość spędziła w Ruthin i Newlands, oczywiście otoczona guwernantkami i służbą. W istocie to właśnie z nimi i swoim rodzeństwem – Georgem i Shelaghą – obcowała na co dzień. Matka Daisy, Mary Adelaide Thomasina Eupatoria FitzPatrick Cornwallis-West, zwana Patsy – nazywana za czasów swojej młodości Professional Beauty (Profesjonalna Piękność ) – była kobietą, która lubiła „bywać w towarzystwie”, stąd jej długie okresy nieobecności w rodzinnej posiadłości. Już od najmłodszych lat zauważano niezwykłą urodę Daisy. Patsy często chwaliła się córką, ubierając ją oraz drugą córkę w piękne sukienki i aranżując ich artystyczne popisy przed gośćmi. Od wczesnego dzieciństwa Marii Teresy jej matka planowała jak najkorzystniejszy dla niej mariaż. Po pierwsze dlatego, że rodzina Cornwallis-West ogromnie zubożała, po wtóre, chcąc zyskać prestiż w kręgach arystokracji. Rzecz jasna, młoda panna miewała porywy uczuć, ale Patsy skutecznie „eliminowała” nieodpowiednich (według niej) kandydatów do ręki Daisy. Taki „małżenski rynek” funkcjonował od dawna, także w Polsce, a młode kobiety były przyzwyczajone do zastanego stanu, choć zapewne wylały sporo łez, których nikt nigdy oficjalnie nie opisał. Młodą arystokratkę należało wprowadzić w kręgi society poprzez uczestnictwo w tzw. „balu debiutantek”, co oznaczało, iż jest ona już dostępna na małżeńskim rynku. Tak też stało się z Daisy. Swoją niespotykaną urodą wywołała ogromne poruszenie wśród europejskiej śmietanki. I wreszcie Patsy wypatrzyła idealnego kandydata na zięcia. Był nim książę Hans Heinrich XV Hochberg von Pless, Niemec znakomitego i posażnego rodu. Przyszła panna młoda zobaczyla go na balu i podobno nie wywarł na niej oszałamiającego wrażenia, szczególnie jego „twardy”, niemiecki akcent. Ale wychowana w duchu literatury romantycznej Daisy dała się porwać marzeniu o księciu i jego zamku. Mawiała o miłości:„prawdopodobnie przychodzi, ale obawiam się, że nie zawsze”. Kiedy miała zaledwie osiemnaście lat, odbył się ich ślub. Wkrótce po nim udali się w podróż poślubną do Paryża, a po miodowym miesiącu do rodzinnego pałacu Hochbergów w Pszczynie. Powszechnie znane jest uroczyste powitanie pary na słynnych schodach paradnych w zamku. Niestety, wychowana w zupełnie innej atmosferze, przyzwyczajona do angielskiej architektury i wnętrz księżniczka czuła się tam obco. Przygniatały ją sztywne konwenanse niemieckiej szlachty, toporne meble i wszechobecna służba, która dbała, aby nowa pani samodzielnie nie zawiązała sobie nawet sznurówki. W tym czasie dużo ciepła i życzliwości okazał jej teść. Nazywała go Vatrem. Młoda księżna von Pless zaczęła bywać w towarzystwie, szczególną sympatią obdarzyła cesarza Wilhema II, krążyły nawet plotki o ich romansie. Para wówczas dużo podróżowała, a w 1892 młodzi małżonkowie osiedli w Książu. Daisy cieszyła ta przeprowadzka, bo wydawało jej się, że wreszcie poczuje nieco wolności – choćby z powodu braku rodziny męża i nadmiaru służby. Chciała wprowadzić swoje zwyczaje. Lecz małżonek nie popierał demokratycznych nowinek i przywiązywał zbyt dużo uwagi do etykiety. Czasem pasmo wyobcowania i samotności przerywał przyjazd rodziny Westów. Daisy, zauroczona dolnośląską ziemią, pokazywała im okolicę. Pierwsze dziecko młodej pary, dziewczynka, urodziło się 25 lutego 1893 roku w Książu. Niestety, wkrótce zmarło. Na następne dziecko Hochbergowie musieli zaczekać aż siedem lat. Daisy czuła, że zawiodła męża. Być może fakt śmierci córeczki był przyczyną pogarszających się stosunków między małżonkami. Za radą księcia Walii, Edwarda, Daisy i Jan Henryk wybrali się do Indii. Wyruszyli w listopadzie 1895 roku. Przez Morze Czerwone i Ocean Indyjski dotarli w styczniu do Madrasu. Stamtąd – przez Heiderabad i Bombaj – przyjechali do Kalkuty. Dzięki księciu Edwardowi wszędzie przyjmowano ich gościnnie. Hans niezbyt interesował się żoną, większość czasu spędzał na polowaniach, a angielska piękność wpadła w oko pewnemu maharadży. Do dziś nie znamy charakteru ich związku, wiadomo tylko tyle, że zakończył się on interwencją żony hinduskiego arystokraty. Po powrocie z Indii Daisy szukała swojego miejsca i… Zajęła się działalnością charytatywną. Bieda i problemy ludzi z okolic Książa mocno ją poruszały. Ufundowała sierociniec, przychodnię dla pracujących matek i szkołę dla ubogich dziewcząt. Mimo że była spełniona jako matka (powiła czworo dzieci), jej małżeństwo ulegało rozpadowi, to w społecznikostwie znajdowała pocieszenie. Dramatyczny koniec małżeństwa, rozwód, nastąpił w 1923 roku, do tego książę ponownie ożenił się z młodą hiszpańską arystokratką Klotyldą Silva y Candanamo, co stanowiło dla Daisy podwójny cios. Tu rozpoczyna się mroczny okres biografii pięknej Angielki. I wojna światowa zburzyła dotychczas znany porządek, nastąpił koniec pewnej epoki, starej Europy. Niewątpliwie wstrząsnęło to psychiką Daisy, ale jak zawsze postanowiła działać. Została sanitariuszką. Pomagała wszystkim, niezależnie po której stronie walczyli. Rozmawiała z jeńcami, żeby ulżyć im w cierpieniu – co oczywiście poczytywano jej za szpiegostwo. Po dojściu do władzy nazistów, nie poddała się ich propagandzie i postanowiła pomagać więźniom obozu Gross Rosen, dostarczając im paczki żywnościowe. Została wysiedlona przez hitlerowców ze swojego zamku, resztę życia spędzając z wierną towarzyszką Dolly w ubogiej willi w Wałbrzychu. Zmarła samotnie 29 czerwca 1943 roku. Jedynie Dolly pozostała z nią do końca. Maria Teresa Oliwia Hochberg von Pless jawi się jako postać niezwykła, warta opowieści. Dziś na Śląsku, w miejscach, gdzie przebywała, wciąż czuje się jej ducha. Na Rynku w Pszczynie stoi nawet pomnik przedstawiający Daisy na ławeczce, tak jakby przysiadła na chwilę z ciepłym uśmiechem. Pamiątki, portrety, pocztówki, pamiętniki – na Dolnym Śląsku pełno śladów po tej nietuzinkowej arystokratce. I wreszcie powstaje film – nośnik pamięci adekwatny do naszych czasów. Dwaj wrocławscy dziennikarze postanowili przywrócić Daisy światu w jedynej możliwej dziś formie. Mam nadzieję, że kiedyś dzieci na lekcjach historii będą ten obraz oglądać z zapartym tchem.

Joanna Kozak

„Miałam umysł permanentnie zagracony – pracą, pędem, strachem, odpowiedzialnością, ciągłą nauką, wyjazdami służbowymi… Czyli niekończącymi się zmianami w korporacji. A byłam tylko kobietą. Co z tego, że silną, co z tego, że kawał baby… W moim wnętrzu, w duszy, grała zupełnie inna melodia i tęsknota” – mówi Joanna Kozak, właścicielka firmy tworzącej pod szyldem Madame Joe Pillow kolekcje dekoracyjnych poduszek. Jak to się stało, że zajęłaś się projektowaniem i szyciem poduszek? kompzycjaTak naprawdę to był przypadek. Przez wiele lat pracowałam w korporacjach jako trener sprzedaży. Jeździłam od miasta do miasta, szkoliłam handlowców i ta praca pochłaniała mnie bez reszty. Zawładnęła mną i moim życiem. Miałam służbowy samochód, super gadżety, spałam w najlepszych hotelach, ale to nie dawało mi szczęścia. Przez wir korporacyjny przegapiłam najważniejsze chwile mojego życia… małżeństwo, macierzyństwo, uroki pór roku, bycie wrażliwą córką i siostrą. Wtedy tego tak nie czułam, ale teraz kiedy o tym myślę, jest mi smutno i mam poczucie wielkiej straty. Miałam umysł permanentnie zagracony – pracą, pędem, strachem, odpowiedzialnością, ciągła nauką, wyjazdami służbowymi… Czyli niekończącymi się zmianami w korporacji. A byłam tylko kobietą. Co z tego, że silną, co z tego, że kawał baby… W moim wnętrzu, w duszy, grała zupełnie inna melodia i tęsknota. W zasadzie nie żyłam, tylko istniałam. Zarobki były wysokie? Nie ukrywam, że zarabiałam godziwie. Korporacje wyciskają siły z człowieka, ale dzięki tej pracy mogłam wraz z rodziną żyć godnie. Byłam facetem z dużymi cyckami i jeszcze większymi „fallusami”. Nie chciałam tego, broniłam się. W środku miałam niemy krzyk: ratunku! Moje małżeństwo rozpadło się, zostałam sama .Wielu mężczyzn kręciło się koło mnie, ale obawiali się tak silnej osobowości. Nie wiedzieli we mnie motyla, eterycznej Asi. Było mi przykro. Atrybuty, które w pracy były pożądane, w życiu prywatnym bardzo mi przeszkadzały. Nie chciałaś tak żyć? Zapragnęłam rzucić pracę w korporacji, zostawić ten wciągający mnie wir. Bałam się, ale w końcu to zrobiłam. Chciałam pracować i żyć wolniej. Pragnęłam wydobyć z siebie prawdziwą kobietę, jakiej nigdy nie znałam i mieć zajęcie, które pozwoli mi raczyć się tą swoją kobiecością. Postanowiłam odciąć „fallusy”. No i odeszłam z korporacji. Nie było to racjonalne, zważywszy na to, że nie miałam nic w zanadrzu. Początkowo trudno było mi znaleźć pomysł na siebie. Nie miałam sojuszników, ze wszystkim byłam sama… Później zaczęła mi doradzać mama. Powtarzała, że w pojedynkę organizować biznes jest bardzo trudno. I miała rację. Skoro kiedyś sprzedawałam i szkoliłam, jak to robić, to dlaczego nie miałabym tych umiejętności wykorzystać w swojej firmie. Zdałam sobie sprawę, że mogę żyć tak jak chcę, a nie tak jak muszę. I mieć wpływ na wiele rzeczy. parisKiedy to było? Czy od razu pomyślałaś o poduszkach? Po odejściu z korporacji początkowo nie wiedziałam, co dalej i jak zarabiać na siebie, a oszczędności topniały Szukałam swojej drogi i było bardzo ciężko. Czasami chciałam wrócić do pracy w korporacji. Chodziłam nawet na rozmowy rekrutacyjne, ale były fiaskiem, bo albo rekrutowali mnie laicy i widzieli we mnie zagrożenie, albo to ja nie spełniałam oczekiwań. Rozmowy rekrutacyjne były dla mnie koszmarem. Zaczęłam prowadzić szkolenia na własną rękę i przyjmowałam różne zlecenia. Ale to nie było to. Któregoś dnia wymyśliłam sobie, sobie że będę coś tworzyła i dałam sobie trzy miesiące na próbę. Ale najpierw chciałam zobaczyć, czy to, co wymyślę, będzie się podobało. I udało się .Moje małe dzieła podziwiało wiele osób. Pragnęłam tworzyć produkt, który będzie produktem Premium i będzie zachwycał. Postanowiłam (siedząc pod moją brzozą na podwórku), że będą to poduszki dekoracyjne w stylu glamour. Uwielbiam przedmioty, które mówią bez użycia słów, które zachwycają. Dlatego moje poduszki są tworzone po to, aby zachwycały. I tak to się zaczęło. Nie jest to zapewne wyjątkowa historia, ale prawdziwa. A jak wygląda teraz Twoje życie rodzinne? Mam syna Jakuba, ma dwadzieścia jeden lat, mieszka z tatą. Razem prowadzą firmę. Ostatnio widujemy się z synem sporadycznie, ale mam zamiar to zmienić, bo nie chcę przegapiać tego, co ważne dla matki. Uczę się nią być całe życie, nie zawsze mi wychodzi, ale bardzo się staram. pearlJesteś teraz szczęśliwa? To nie jest do końca to, o co mi chodzi, ale nigdy w życiu, od niepamiętnych lat, nie byłam tak spokojna i skoncentrowana, jak teraz. Mam wrażenie, że wreszcie na wiele rzeczy mam wpływ. No i czuję się kobiecą kobietą, która zaczyna się spełniać. Oczywiście chciałabym zarabiać godziwe pieniądze, bo mam kredyt we frankach, no i jak każdy chcę żyć na jakimś poziomie. Ale dziś wiem, że mogę samodzielnie decydować o sobie – żyć, a nie tylko istnieć. Więc można powiedzieć, że jestem szczęśliwa, ponieważ w końcu zdecydowałam, że mogę żyć po swojemu. Wierzysz w swój sukces? Wierzę w swój piękny produkt, w pasję włożoną w moje poduszki. Więc czemu miałoby mi się nie udać? Oczywiście nie będzie to proste. Ale nie boję się wyzwań. Nigdy się ich nie bałam, jedynie zawsze mi się marzyło, aby ktoś mnie nie „lał po łbie”, oczywiście w przenośni. Być może niektórzy ludzie są stworzeni do korporacji, ja się kompletnie tam nie nadawałam. Kiedyś dawny mój szef, Anglik, powiedział mi, że nigdy w życiu nic ważnego nie osiągnę sama, bo trzeba mieć wokół siebie sojuszników i mądrych, oddanych ludzi. Jestem szczęściarą, ponieważ ja ich mam i chciałabym im za to podziękować – dziękuję Mamo, Basiu i Krzysiu za oddanie i wiarę we mnie. joanna@otoglamour.pl www.otoglamour.pl

Marta Zięba Szklarska

– Powiedzenie, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego, jest tu bardzo prawdziwe. Zmierzamy troszeczkę w tym samym kierunku, co rynek w Anglii, w Niemczech, czy np; w Stanach Zjednoczonych. Tam jest tak, że człowiek robi to co potrafi robić i skupia się na tym co przynosi mu pieniądze a nie je zabiera – mówi Marta Zięba – Szklarska, właścicielka firmy Świat Kadr.

Skąd Twoje zamiłowanie do ekonomii?

Moi rodzice są ekonomistami. Tata od zawsze był związany z ekonomią i uważał, że ja też powinnam się tym zajmować. A ja stwierdziłam, że ja nie będę się tym zajmować, bo skoro oni mnie tak kierują to „na złość odmrożę sobie uszy” i nie będę tego robić. Rodzice bardzo chcieli żebym poszła na SGH albo na Uniwersytet. Nie przystąpiłam tam do egzaminów, bo sobie wymyśliłam Koźmińskiego. Później poszłam na Psychologię Społeczną, skończyłam specjalizację Psychologia Rynku na Koźmińskim. W 2000 roku założyliśmy z tatą i z paroma osobami spółkę pośrednictwa finansowego. Biznes szedł bardzo dobrze. Współpracowaliśmy z prawie 1800 pośrednikami finansowymi. Któregoś dnia zniknęła Pani Prezes i Głowna Księgowa. Byliśmy w szoku, wszystko było nie rozliczone, nie wiedzieliśmy w co ręce włożyć. Wtedy dostałam polecenie od swojego taty „zajmij się tym”. No i miałam przyspieszony „kurs” z księgowości i zarządzania firmą.. Aby ratować firmę nie zrezygnowaliśmy z pośrednictwa, ta działalność miała szanse na dobry rozwój, ale uruchomiliśmy studencka grupą (m.in. z moim mężem) nowa usługę jako Agencja Reklamowa. Zamknęliśmy ją po dwóch latach a firmę pośrednictwa finansowego sprzedaliśmy w 2004 roku. Założyliśmy potem firmę konsultingową, z której dzisiaj wywodzi się Świat Kadr. I tak naprawdę to jest to co lubię robić

Czy się zajmuje Świat Kadr?

Świat Kadr, przede wszystkim zajmuje się wsparciem dla biznesu. Czyli doradztwem w zakresie prowadzenia działalności, biurem rachunkowym, kadrami, płacami i całą tą otoczką, która jest związana z prowadzeniem firmy. Prowadzimy działalność głównie dla sektora MŚP. Oferującym bardzo zindywidualizowane usługi. Zajmujemy się też kojarzeniem biznesów. Przez lata współpracowałam z wieloma firmami, które dzisiaj wyrosły już na dobrze prosperujące organizacje i z wielką przyjemnością mogę polecać ich usługi i przekierowywać naszych klientów do nich. Mój zespół zajmuje się Księgowością, Kadarami i Płacami a ja specjalizuję się w projektach zatrudniania międzynarodowego. Czyli osobami wyjeżdżającymi do pracy zagranicę i cudzoziemcami w Polsce. Są to kwestie formalne i całe spektrum rzeczy, które dookoła tego się dzieją – od legalizacji zatrudnienia po adaptację w nowych warunkach, aklimatyzację, rozliczenia, kontakty z urzędami itd.

Kto jest waszym klientem?

Mamy dwie usługi. Jedną dla osób indywidualnych, gdzie pomagamy cudzoziemcowi żyć w Polsce i Polakowi, który wyjeżdża zagranicę Od znalezienia mieszkania, po zorientowanie się w: systemie bankowym, realiach życia w danym kraju, różnicach kulturowych, kwestiach finansowych, prawnych i podatkowych, formach pracy w danej kulturze, systemie zatrudniania itp. Druga usługa skierowana jest do firm i to one są w większości naszym klientami. Obsługujemy przedsiębiorstwa, które zatrudniają cudzoziemców lub delegują pracowników za granicę do pracy.  Zajmujemy się podobnymi kwestiami, jak w usłudze indywidualnej oraz dodatkowo doradzamy firmom w kwestiach formalno-prawnych i finansowych delegowania pracowników za granice czy zatrudniania cudzoziemców. Tak więc firma doradcza i biuro rachunkowe to mój biznes. Mój mąż i mój tata też prowadzą własne firmy, stowarzyszenia czy fundacje, wiele projektów nas łączy, ściśle ze sobą współpracujemy.

Podsumowując wasze rodzinne przedsiębiorstwa i zakres ich działania …

Podsumowując – ja jestem Interim Managerem w zakresie Transgranicznego Zatrudnienia i moja firma to Świat Kadr. Mój tato to Europejska Akademia Planowania Finansowego i Stowarzyszenie Doradców Finansowych (www.effp.pl) oraz ANALITICA POLSKA, mój mąż to Fundacja Reaxum i Zmotywowani.PL. Współpraca jednak kwitnie i uzupełniamy się odrębnymi kwalifikacjami oraz specjalizacjami. Moją główną domeną jest wszystko co „twarde”. Kocham, zestawienia, tabelki, paragrafy, liczby, podatki. Ja to po prostu uwielbiam i dlatego lubię transgraniczne zatrudnienie i w tym się głównie specjalizuje. Tam jest co chwila zmiana, co chwilę jest inaczej, tam co kraj to obyczaj. Co zatrudnienie to inne rozwiązanie a kocham grzebać w ustawach i przepisach. U mnie tabelka, „pogania” tabelkę.

Zatem pewnie nie chcesz uproszczenia systemu podatkowego w Polsce, bo straciłabyś sens wstawania rano z łóżka.

Jestem za upraszczaniem dla ludzi, bo jeżeli przepisowo, systemowo zrobimy jakieś ułatwienie to zaraz wylezie gdzieś z drugiej strony w jakimś innym przepisie, w jakiś innych utrudnieniach. Przede wszystkim dla ludzi powinno być prościej. Przepisy poganiają przepisy, takie są niestety realia rozwijających się Państw. Ostatnio czytałam żeby nadążyć za wszystkimi zmianami, które się dzieją, zwykły przedsiębiorca powinien poświęcać minimum dwie godziny dziennie na aktualizację wiedzy o przepisach. Mnie to akurat sprawia przyjemność.

Teraz zdaje się, że nie ma możliwości wytłumaczenia się z czegoś, powołując się na nieznajomość prawa. Kiedyś była taka możliwość a obecnie każdy powinien być księgowym.

Albo korzystać ze specjalisty, który się zna. Powiedzenie, że jak cos jest do wszystkiego to jest do niczego, jest tu bardzo prawdziwe. Zmierzamy troszeczkę w tym samym kierunku, co rynek w Anglii, w Niemczech, czy np; w Stanach Zjednoczonych. Tam jest tak, że człowiek robi to co potrafi robić i skupia się na tym co przynosi mu pieniądze a nie je zabiera. Jeżeli chce wziąć ślub, to idzie do doradcy. Organizuje komunię dla swojego dziecka – idzie do opiekuna który to robi. Jeżeli zakłada firmę, to on się nawet nie zastanawia nad tym, żeby prowadzić samodzielnie jej księgowość, on po prostu od razu to oddaje specjaliście. Ponieważ tam ludzie wiedzą, że ich czas jest ograniczony i cenny. Prowadzenie rzeczy, na których się nie znają generuje im koszt a w tym czasie powinni się skupić na rozwoju własnego biznesu, to jest ich pieniądz.

Czy żeby prowadzić biuro rachunkowe, trzeba mieć licencję?

Dzisiaj nie trzeba. Natomiast trzeba być gdzieś poddanym weryfikacji. Warto jest zdobywać certyfikaty, kształcić się, być jawnym w sieci i rejestrować w instytucjach które notyfikują pracowników, biura księgowe, biura podatkowe, doradców finansowych. Wiele jest firm świadczących usługi, które po zrobionym błędzie zamykają się by wypłynąć w innym miejscu pod inna nazwą. Nie biorą odpowiedzialności za to co zrobili, więc dzisiaj rynek regulują instytucje pozarządowe, które ewidencjują ludzi prowadzących określoną działalność.

Jacek Czeczot i Anna Kozłowska

Pracownia państwa ma opinię elitarnej. Skąd się to bierze? Być może stąd, że mieliśmy szczęście pracować w obiektach, które to mogą sugerować, ale nie jest to jasny dla mnie termin. Staramy się, aby projekty były spójne stylistycznie, z naciskiem na staranne wykończenie, urodę i praktyczność. We wnętrzach współczesnych, gdzie na ogół brak tradycyjnych reguł symetrii i piękna, okazuje się, że kanony są często bardziej wymagające, bo oczekiwania są oparte na wyzwaniach, a piękno jest pojęciem formującym dopiero swoje prawa. studio_1Jakie jest credo towarzyszące projektom pracowni? Jak w starej chińskiej sentencji – architektura i wnętrze to przestrzeń pięknie ograniczona. Projekty muszą być przemyślane nie tylko pod względem urody, estetyki i użyteczności, lecz i od strony inwestycyjnej. Wartość obiektu winna wzrosnąć proporcjonalnie do kapitału włożonego w projekt i realizację. Mogę, jako przykład, podać projekt, który przy inwestycji około 400 000 zł przyniósł wzrost wartości o blisko milion złotych. W innym podobna suma zainwestowana w apartament podniosła jego wartość o osiemdziesiąt procent w stosunku do ceny kupna. Innymi słowy, inwestycja ma być spójna, tak pod względem estetycznym jak ekonomicznym. Efektowna i efektywna. Zwrócił na to uwagę Puls Biznesu z 4 kwietnia 2014 w artykule „Wyremontuj, zanim sprzedasz”. Jakie projekty w swojej historii uważają państwo za najciekawsze? Naturalnie, że najbardziej prestiżowy był szereg zamówień dla Zamku Królewskiego w Warszawie. Osobiście bardzo ciepło wspominam prace w Pałacu Królewskim w Hampton Court i Strawberry Hill, choć nie były to prace ściśle projektowe, ale związane z konserwacją wnętrz. Dużą satysfakcję dało nam odtworzenie kolorystyki fasady wschodniej Zamku Królewskiego, który wygląda dziś od strony Wisły jak za czasów Canaletta. Jednym z ciekawszych był projekt kordegardy zlecony przez Ambasadę USA w Alejach Ujazdowskich. Niestety, nadal czeka na realizację. Osobną rangę trzeba przyznać freskom, które wymagają (zwłaszcza w przypadku dużych realizacji) wielkiej wiedzy i kooperacji z trudnymi do znalezienia specjalistami, takimi jak tynkarze. Freski w Zamku Królewskim w Warszawie były możliwe dzięki pomocy i wiedzy tynkarza z Wielkiej Brytanii, pana Martina Joya. Warto tu wspomnieć, że odmówił jakiegokolwiek honorarium. Uznał, że w ten sposób podziękuje Polakom za ich udział w wojnie o Anglię. Zawsze pragnęliśmy, aby ten niecodzienny gest pozostał zapamiętany. Jakie cechy wyróżniają państwa pracownię? Klienci często cenią sobie niespodzianki w postaci wnętrz z ukrytymi przejściami, pomieszczeniami czy tajemnymi skrytkami. Niektóre są naprawdę trudne do znalezienia. Trzymamy się klasycznych prawideł i proporcji, które są według nas podstawą harmonii, urody i elegancji. Przestrzegamy tych zasad także w nowoczesnych i awangardowych rozwiązaniach. Tak projektowane wnętrza mieszkalne tworzą trwałą wartość dla inwestora, który dobrze się w nich czuje. Nie sposób powiedzieć, czy nas to wyróżnia, ale te cechy są z pewnością naszym atutem. Opieramy się na wiedzy z historii sztuki, korzystamy też z literatury i periodyków, jak House and Garden, World of Interiors, AD. Nasza biblioteka składa się z około 3000 książek poświęconych architekturze i wnętrzom, nie wspominając o periodykach. Archiwa zgromadzone przez ostatnie trzydzieści lat są naszym powodem do dumy. studio_2Czy projekty pracowni są kosztowne? Mamy ściśle określone reguły wycen, które związane są z powierzchnią projektowanego wnętrza czy budynku. O ile wiem, mieszczą się w ramach honorariów pracowni podobnych do naszej. Jak wygląda realizacja projektów pracowni? Ogólnie rzecz biorąc realizacja przebiega według jednego z dwóch scenariuszy. Może być prowadzona przez wykonawców klienta. Pracownia wówczas nadzoruje jedynie dokładność wykonania naszych prac, tak aby przebiegały zgodnie z projektem. W innym wypadku realizacja zlecana jest pracowni. Wtedy zajmują się tym nasi wykonawcy, my natomiast bierzemy odpowiedzialność za ich realizację. W przypadku zakupu tkanin, tapet czy mebli, naturalnie staramy się o towar w konkurencyjnej cenie. Wszystkie dekoracje malarskie wykonuje partner pracowni, pani Anna Kozłowska. To stanowi rękojmię oczekiwanego standardu prac i jest korzystnym rozwiązaniem dla obu stron. Wiele się mówi o prawach autorskich, ściąganiu pomysłów i projektów przez innych wykonawców z Internetu czy katalogu. Czy zetknęli się państwo z takim problemem? To jest nieuniknione, choć kosztowne dla wszystkich stron. Pomijając prawa autorskie, projekt-replika, czy raczej pastisz, wykonany przez kogoś innego, nie jest zwykle tak dokładny. Traci cechy oryginału, a zamawiający płaci innemu projektantowi za niego drugi raz, co też nie wydaje się zgodne z rozsądnym rachunkiem ekonomicznym. Widać to szczególnie przy próbach powielania rozwiązań malarskich, kiedy fresk zastępowany jest techniką akrylową. THE STUDIOPortret Jacek CzeczotJacek Czeczot-Gawrak Magister historii sztuki, konserwator, projektant architektury i wnętrz. Studia ukończył na Uniwersytecie Warszawskim i podyplomowe w Courtauld  Institute of Art w Londynie. Założyciel i dyrektor Studio. Partnerem pracowni jest Lady Sitwell i Anna Kozłowska. Studio ma za sobą prace dla Korony Brytyjskiej i Zamku Królewskiego w Warszawie oraz szereg prywatnych zamówień tak klasycznych jak współczesnych.     THE STUDIO AnnaKozłowskaAnna Kozłowska Absolwentka  Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, dyplom z wyróżnieniem z plakatu, grafiki, malarstwa i rysunku. Specjalizacja w dziedzinie konserwacji malarstwa sztalugowego i ściennego w Wielkiej Brytanii. Zrealizowała rekonstrukcję 600 m kw fresku w Dawnej Izbie Poselskiej  oraz fresk iluzjonistyczny w Westybulu Palacu pod Blachą w Zamku Królewskim w Warszawie. Partner w Studio, specjalizuje się w akwareli oraz malarstwie ściennym i olejnym. Jacek Czeczot-Gawrak. http://www.architecture-interiors.eu/. E-mail:thestudio@rchitecture-interiors.eu  

Magdalena Zdrenka – Ciałkowska

Magdalena Zdrenka – Ciałkowska to tegoroczna zwyciężczyni prestiżowego plebiscytu “Kobieta przedsiębiorcza 2014”, niepoprawna optymistka, właścicielka Vigo Studio, wydawca i redaktor naczelna dwumiesięcznika „Madame” – magazynu ambitnych kobiet. Z pasją angażuje się w akcje charytatywne, chętnie pomaga potrzebującym. z mediami w Polsce i zagranicą współpracuje od kilku lat. Autorka  licznych tekstów o niesamowitych kobietach, ale i historii projektowania graficznego, reklamy, aranżacji wnętrz, podróży, mody. madameOd kilku lat jest członkiem Stowarzyszenia Twórców Grafiki Użytkowej, Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA) i Polskiego Instytutu Studiów nad Sztuką Świata. Niedawno obroniła tytuł doktora na Wydziale Sztuk Pięknych w Toruniu. Aktualnie przygotowuje książkę pt. Sztuka reklamy w międzywojennym mieście. Kraków-Lwów-Warszawa. Uwielbia podróżować, poznawać nowe kultury, kraje i obyczaje. Lubi obserwować i uczyć się od innych. Utożsamia miejsca, ludzi, wydarzenia z zapachami i smakami. Dla Magdy nie ma rzeczy niemożliwych, a głośno wypowiedziane marzenia, zamienia w cele i realizuje z prędkością światła.
A co sądzą o Magdzie jej współpracownicy?
[quote_center]Magda jest niezwykle błyskotliwą i utalentowaną osobą. Cechy te w połączeniu z ogromną dozą kreatywności dają istną mieszankę wybuchową.[/quote_center]

Albert Wallin, grafik, własciciel “Marka Boska”

[quote_center]Wielki mózg, piękny uśmiech, lekkie pióro warte każdych pieniędzy i słowo, które znaczy więcej niż stos dokumentów. Nie wyobrażam sobie współpracować z kimś innym. Polecam.[/quote_center]

Art Machine alias Aśka Talaśka

[quote_center]Magda to połączenie ogromnej wiedzy z doskonałym stylem wyrażania myśli. To gwarantuje sukces.[/quote_center]

Krzysztof Bochnacki, redaktor naczelny Graffus art&design.

[quote_center]Otwarta, konkretna. Wie, dokąd idzie i co po drodze ma do zrobienia. I robi to. Konsekwentna i zdecydowana.[/quote_center]

Joanna Janowicz, trener, właścicielka joannajanowicz.com

[quote_center]Pełna energii, przezwycięży każdą trudność i z przyjemnością podejmuje się wyzwań. Ciekawa świata i ludzi. Ma bardzo dobre pomysły![/quote_center]

Agnieszka Maruda Sperczak, trener, właścicielka Vission Consulting

[quote_center]Dobrze zorganizowana i sumienna. Świetnie zarządza projektami i planuje ich rozwój. Praca z nią daje satysfakcję i energię do działania.[/quote_center]

Bartek Zalewski, grafik, właściciel “Green Onion”

Marcin Marcok

„Diamenty zostały nam podarowane przez bogów, by trochę nam rozjaśnić nasze szare życie, uszczęśliwić i otoczyć swoją magiczną ochroną. To, że diamenty są magiczne, nie podlega absolutnie dyskusji. Uwielbiają przebywać wśród ludzi, zachwycać swoim pięknem i obdarzać nas swoją kosmiczną, boską wręcz energią. Kochają światło, rozbudzają emocje, najróżniejsze. Jeśli im pozwolisz – oczarują cię i sprawią, że twoje życie będzie bardziej szczęśliwe, dostatnie i pełne” – mówi Marcin Marcok, znawca diamentów.

Skąd miłość do brylantów?

Są rzeczy, które jednych pociągają, a drudzy nie zwracają na nie uwagi. Powiedzmy sobie szczerze – żeby być w życiu szczęśliwym, trzeba robić coś, co sprawia ci przyjemność. Jeżeli uda się połączyć pracę z przyjemnością i pasją, to staje się ona czymś w rodzaju hobby. A jeśli przy tym można zarabiać, to czego w życiu można chcieć więcej? To, co sprawia mi najwięcej przyjemności, to moment, kiedy przekazuję diament w ręce nowego właściciela. To światło, błysk w oczach ludzi, gdy patrzą na brylant, na swój brylant… Jak go biorą do ręki… To może nieco przesadne porównanie, ale doznanie może być podobne do tego, jakie mają niektórzy, widząc pierwszy raz swoje dziecko. Jest coś takiego w diamentach, czego nie ma w niczym innym.

Przyciągają wzrok?

Przyciągają, nie tylko kobiet, ale także mężczyzn. Wywołują wiele emocji i uczuć, najróżniejszych. Należy je traktować w sposób należyty, być w stosunku do nich fair.

Co to znaczy być fair w stosunku do diamentów?

Jak wspomniałem na początku, diamenty są magiczne, należy je więc w odpowiedni sposób traktować. Wykorzystywane do niecnych celów potrafią ukarać swoich właścicieli. Jako przykład weźmy sławny diament Hope’a.MM_07 Jean-Baptiste Tavernier, znany francuski handlarz diamentów, nabył surowy diament o masie 112 ct w niejasnych do dziś okolicznościach, prawdopodobnie od niewolnika. Kamień został sprzedany na dwór Ludwika XIV, który zlecił podział i oszlifowanie go w formie trójkątnej, zbliżonej do gruszki. Kamień po oszlifowaniu miał masę równą 67.5 ct. Po śmierci Ludwika XIV, w 1715 roku, niebieski diament został skradziony. Pomimo usilnych poszukiwań, klejnot przepadł na prawie 115 lat. Nagle, w połowie 1830 roku, na rynku w Anglii pojawił się duży, stalowoniebieski diament, o nieco innym kształcie i masie – 44.5 ct. Bez wątpienia jednak był to diament Ludwika XIV. Kamień został przeszlifowany. Strata masy była podyktowana przeszlifem, ale prawdopodobnie oferent znał pochodzenie kamienia i zamiast ryzykować identyfikacją skradzionego diamentu – postanowił zmodyfikować jego kształt. Został zakupiony przez bankiera Henry’ego Thomasa Hope (ludzie myślą, że nazwa diamentu pochodziła od słowa „nadzieja”, a chodziło o nazwisko nabywcy). Kamień został zaprezentowany na wystawie Crystal Palace w Londynie w 1851 roku już jako „diament Hope”. Niedługo po publicznej prezentacji H. T. Hope zmarł, a diament trafił w ręce jego potomka, lorda Francisa Pelham-Clinton-Hope. Niestety i tym razem nowy właściciel nie cieszył się długo klejnotem. W niedługim czasie zostawiła go żona, a on sam zbankrutował. Następnym właścicielem kamienia był sułtan turecki Abdul Hamid II, który także go utracił, kończąc swój żywot na wygnaniu i bez grosza przy duszy. Kamień w końcu został zakupiony przez Harry’ego Winstona, który po publicznej prezentacji diamentu przekazał go w darze narodowi amerykańskiemu. Anegdota mówi, iż Winston wolał nie ryzykować ściągnięciem na siebie gniewu klejnotu. Kamieni, które mszczą się za to, że zostały nabyte w sposób nie do końca zgodny z prawem, lub że ktoś tam został oszukany, jest bardzo wiele. Diamenty trzeba szanować, podchodzić do nich jak do świętości. Nie można sobie ich wziąć i powiedzieć: zrobimy przekręt, wykiwamy kogoś na tych kamieniach… Bo to się zawsze zemści. Diamenty są jak kobiety. Musisz je szanować, uwielbiać, pokazywać całemu światu. Po prostu trzeba okazywać, że są wyjątkowe i jedyne.

A jaka jest różnica między brylantem a diamentem?

Ludzie często o to pytają. Najprostsza odpowiedź brzmi: diament jest minerałem, a brylant to jego forma oszlifowana.

Ty zajmujesz się już oszlifowanymi formami?

Różnie. Działamy na rynkach giełdowych, hurtowych, ale także detalicznych, sprzedajemy zarówno diamenty oszlifowane, jak i surowe. Poprzez największe ośrodki diamentowe nasze diamenty trafiają do klientów na całym świecie. Dzięki własnej kopalni diamentów w Ghanie mamy bezpośredni dostęp do surowca.

Jak wygląda taka kopalnia, czy jak w tych dawnych filmach?

Nie, technologia poszła bardzo do przodu. Gdybyś nie zapewniła ludziom w kopalni warunków, jakie są wymagane, nikt nie chciałby z tobą kooperować, nie ma szans, by ktoś takie kamienie od ciebie kupił. Dzisiaj wszystkie firmy, które handlują diamentami, wymagają deklaracji, że te kamienie zostały pozyskane w sposób legalny, że nie zostały naruszone prawa człowieka, że nie wspierasz terroryzmu i tym podobnych rzeczy. Jest to dość intensywnie sprawdzane, bo branża jest pod lupą wszystkich możliwych służb ze względu na wysoką wartość skomasowaną w niewielkiej formie. To przyciąga uwagę. Diamenty to doskonały środek płatniczy. Są bardzo mobilne. Gdybyś chciała milion złotych ulokować w złocie, to stanowiłoby to siedemnaście kilogramów tego kruszcu, nic z tym nie zrobisz. Jeżeli pojawisz się na lotnisku z taką ilością złota, to z nim nie wyjedziesz. Przy oszlifowanym diamencie mamy do czynienia z kamieniem pięciokaratowym, który waży gram i jego wartość wynosi milion złotych. Nie byłoby problemu z przewozem takiego kamienia.

Czyli jest to także bezpieczna forma lokowania pieniędzy.

rad500-0009Za granicą ludzie bardzo często lokują pieniądze w diamentach. U nas jest to nieznane, nie mamy doświadczenia. O ile na złocie Polacy się znają, bo prawie każdy w PRL-u lokował w tym kruszcu swoje finanse, a wielu go szmuglowało np. z Rosji (wtedy z ZSRR), to jeśli chodzi o wiedzę na temat diamentów, sytuacja wygląda inaczej Nasza świadomość dotycząca diamentów jest niewielka, rodziny, które w jakikolwiek sposób miały styczność z diamentami albo wyjechały, albo zostały wysiedlone. Przez czterdzieści lat ten rynek był zamknięty, dopiero teraz doganiamy kraje Europy Zachodniej. Stąd też moda na pierścionki zaręczynowe z diamentem. Do tego, co w Stanach Zjednoczonych jest normalne, u nas dopiero dojrzewamy. Na szczęście ludzie mają teraz nie tylko więcej pieniędzy, ale także wzrasta ich świadomość. Dwadzieścia, trzydzieści lat temu, jak kupiłaś pierścionek z cyrkonią, to wszyscy mówili: „niesamowity diament”. Dzisiaj ludzie już wiedzą, że cyrkonia i brylant to nie jest to samo. Wiedzą nawet to, że ten kamień zupełnie inaczej „bryluje”. A lśnienie brylantów to nic innego, jak wewnętrzne odbicie światła od faset (czyli szlif) tego kamienia. Zatem im kamień jest lepiej oszlifowany, tym piękniej lśni.

Gdzie diamenty są szlifowane?

Ośrodków szlifierskich jest wiele. Jedne z najbardziej znanych są w Antwerpii, Izraelu i Indiach. Te ostatnie są dzisiaj zagłębiem szlifierskim. Wydobycie diamentów już się tam prawie skończyło, ale została bardzo duża infrastruktura związana z kamieniami, największe giełdy w Azji. No i szlifiernie. Antwerpia oraz Amsterdam to są stare szkoły szlifierskie z olbrzymią tradycją. Najlepsze wywodzą się z Amsterdamu – Excelsior i Cullinan były szlifowane właśnie tam. Pracownia Josepha Asschera szlifowała największe kamienie, jakie było dane znaleźć człowiekowi. Cullinan miał 3106 karatów! Jak bardzo musiał być doceniany kunszt tych warsztatów, skoro brytyjska korona zdecydowała się na podział tego klejnotu właśnie tam. Skąd się to wzięło? Wiadomo, doświadczenie i kunszt muszą być ogromne, ale tak naprawdę proces szlifowania to przenoszenie własnych emocji na kamień. To, co szlifierz czuje w danym momencie, znajdziesz w kamieniu.

Ile jest rodzajów szlifów?

Właściwie ich liczba jest nieskończona. Wszystko tak naprawdę zależy od tego ,co szlifierz ma w sercu i co czuje. Sprzedawałem już diamenty w kształcie motyli, głowy konia, żółwia, ryby… Naprawdę to wszystko zależy od tego, co szlifierzowi chodzi po głowie i jak wysoki jest jego kunszt. Bo położenie szlifu też musi się wiązać z wiedzą. Trzeba tak te fasety ułożyć, żeby coś się w kamieniu działo. To jest stara szkoła. Hindusi parę tysięcy lat temu też szlifowali kamienie w bardzo ciekawy sposób. Nakładali niesamowitą liczbę faset, i to tak, żeby jak największe było rozbicie światła. Dopiero na przełomie XVI i XVII wieku ktoś tam wpadł na to, żeby to jakoś usystematyzować. Szlify były coraz bardziej dopracowane. Szlif brylantowy pochodzi z XVII wieku właśnie, ale jego współczesną formę, tę najbardziej efektowną opracował dopiero w 1919 roku Tolkowski. Szlif brylantowy uznawany jest za szczytowe osiągnięcie branży szlifierskiej, jest to zarazem także najbardziej znany szlif.

Jakie są naturalne kolory brylantów?

Wszystkie. Diament to jedyny minerał, który występuje we wszystkich kolorach tęczy. Najczęściej spotykane są te zwane „bezbarwnymi”, czyli te, które najczęściej widzimy u jubilera. Ale liczba modyfikacji barwnych jest nieskończona. To co widzisz w tęczy, to co widzisz dookoła w przyrodzie, każdy kolor, który zobaczysz na własne oczy – w takiej barwie jesteś w stanie znaleźć diament. Są różowe, niebieskie, czerwone, zielone… Są też kamienie zwane kameleonami, które zmieniają swój kolor w zależności od światła, w jakim się znajdują. Naprawdę tych modyfikacji jest ogrom. Pod względem występowania diamentów masz dwa źródła: złoża kimberlitowe i perydotytowe oraz złoża wtórne – okruchowe, przeniesione w inne okolice. Kilka lat temu naukowiec Richard S. Mitchell udowodnił, że kamienie, które są w Brazylii, pochodzą z Afryki. Czyli to jest dowód na to, że te kontynenty były kiedyś połączone. I to są właśnie te złoża wtórne, które były w Brazylii. Tak samo jest eksplorowane dno morza, tam też znajduje się bardzo dużo diamentów. W Rosji prowadzi się eksploatację podziemną, czyli taką, jaką my w Polsce znamy z wydobycia węgla. Na Uralu kopie się diamenty w takiej formie. To jest rzadkość. Najczęściej są to kopalnie odkrywkowe, czyli kopie się dziurę w ziemi. Największa, widziana z kosmosu, wykopana przez człowieka dziura w ziemi to jest właśnie kopalnia Mirny na Syberii. Dziura jest tak głęboka, że tworzy własne prądy powietrzne, które zassały kilka śmigłowców.

Rozumiem, że twoja firma jest właścicielem kopalni w Ghanie. W którym roku ona powstała?

Kopalnia jest nowa, bo to jest temat sprzed trzech lat, my dopiero ruszamy.

Czyli kupiliście teren wiedząc, gdzie mogą być złoża i…?

Ciężka praca i poszukiwania, ogólnie rzecz biorąc próba przebicia. Ale nasze kopalnie to jest malutki odsetek w porównaniu z koncernami De Beers czy Rio Tinto lub rosyjskiej Alrosy.

Ale diamentami handlowałeś dużo wcześniej?

Historia firmy to prawie dwadzieścia lat pracy, zdobywania rynku, edukacji Klientów, zaskarbiania ich zaufania, przekazywania rzetelnych informacji i robienia wszystkiego, aby zapewnić obsługę na najwyższym poziomie.

Jaki największy okaz udało ci się sprzedać?

Największy diament jaki do tej pory sprzedałem osobiście, o masie 24.62 ct, miał doskonałe parametry. To było kilka lat temu, nabywcą był prywatny Klient. Uczestniczyłem jednak także w sprzedaży znacznie większych diamentów.

A najdroższy?

Najdroższe są kamienie kolorowe. Pamiętam sprzedaż czerwonego, jednokaratowego diamentu w kształcie serca o wartości miliona dolarów. I to był najdroższy diament w przeliczeniu na 1ct masy kamienia, jaki przeszedł przez moje ręce… Jak do tej pory.

Czyli czerwony kamień jest droższy niż biały?

Tak, czerwony, niebieski, różowy… Najdroższe są kamienie o bardzo rzadkich barwach. Przyjmuje się, że na sto tysięcy kamieni w barwie „D” i czystości „IF” (najlepsza barwa i najlepsza czystość) występuje tylko jeden w kolorze czerwonym lub różowym. A na sto tysięcy kamieni znalezionych – a co roku wydobywa się 120 mln karatów – tylko 20% nadaje się do obróbki jubilerskiej. To są te kamienie, które możesz spotkać u jubilera. Reszta to są kamienie niskiej jakości, tzw. przemysłowe. Wykorzystywane są w przemyśle, w piłach, wiertłach, telefonach, do budowy matryc ciekłokrystalicznych. Diamenty mają bardzo dużo zastosowań. I tylko jedną piątą wydobycia stanowią kamienie o dobrej jakości jubilerskiej, z czego tylko 15% z tego to są kamienie o naprawdę doskonałej jakości, czyli pierwsze trzy klasy barwy: D,E,F i pierwsze trzy czystości: IF, VVS, VS. Następne są już coraz słabsze. To są naprawdę diamenty rzadko spotykane, grupy premium. My jako firma specjalizujemy się właśnie w tych kamieniach. I nierzadko klient mówi, że szukał kamienia o najlepszej barwie, najlepszej czystości i nie potrafił znaleźć, dopóki do nas nie trafił. U nas dostaje ofertę na sześć czy siedem takich samych kamieni i może sobie wybrać.

Gdzie macie siedzibę?

Główną siedzibę mamy w Orzeszu.

Czyli jeśli ktoś ma wolne 30 milionów złotych, dzwoni do was i kupuje…?

Nie, nie musisz mieć 30 milionów, inwestycje zaczynają się od 30-40 tysięcy złotych. To jest już taka kwota, która starczy na zakup fajnego kamienia jednokaratowego, który może być zaczątkiem inwestycji. Takie diamenty może nie zyskują na wartości nie wiadomo ile, ale inwestycja w brylanty nie jest inwestycją na miesiąc. Ona jest dla inwestora dojrzałego, który ma środki zgromadzone i chce je ulokować w najbezpieczniejszy sposób, czyli chce kupić coś, co będzie mógł trzymać przez lata. To są inwestycje długoterminowe. Klienci, którzy kupili u mnie kolorowe diamenty sześć, siedem lat temu, zarobili 600%. Tyle wynosi stopa zwrotu. Tylko trzeba wziąć poprawkę na to, że kolorowe diamenty to jest coś zupełnie innego niż kamienie bezbarwne. Tak naprawdę tylko my się zajmujemy obrotem diamentami, czyli robimy to, czego nie robią inni. I jeśli u nas kupujesz kamień i wracasz do nas później, to pomagamy ci ten kamień sprzedać. Bo my wiążemy się z klientem na całe życie. To nie jest jednorazowy zakup, kupujesz, do widzenia i już się nie znamy.

Masz już swoje lata, za 50 lat będziesz miał ich jeszcze więcej. Kupuje u ciebie dwudziestoletni chłopak… i co? Masz następców?

5-carat-diamond-ringWiesz, to nie jest firma, która zostanie zamknięta za jakiś czas. To jest firma z pasją. I trzeba ją rozwijać. Wszystkie działania prowadzą do tego, żeby ktoś mógł ją przejąć po mnie. Żebym nie musiał wszystkiego doglądać osobiście i sprawdzać. W moim zawodzie stawiam przede wszystkim na zaufanie i na jedną podstawową zasadę: traktuj klienta w ten sposób, w jaki ty chcesz być traktowany. Klienta trzeba szanować. To nie jest deal jednorazowy. Mam klientów, którzy ze mną są związani dłużej niż trwają ich małżeństwa. Przez ten okres, w którym oni kupują u nas diamenty, zdążyli się rozwieść… Ale dalej są z nami związani, dalej kupują. Serwisujemy tego klienta, czyli raz w roku otrzymuje przeliczenie cen do cen aktualnie panujących na rynku. Jeśli chce częściej, to dostaje częściej. Może także te kamienie zdeponować w naszym systemie. To jest zupełnie osobna usługa, ale wiem, że klienci czasami mają problem z przechowywaniem brylantów, dlatego umożliwiamy im depozyt kamieni. A najważniejsze jest to, że jeżeli klient chce wyjść z tej inwestycji po kilku latach – nie jest pozostawiony sam sobie. Dzwoni wtedy do nas, a my dokonujemy wyceny. Jeśli klient się zgadza, pomagamy mu w sprzedaży tego kamienia. To jest podstawa, taka kompleksowa obsługa.

Jak wygląda taka wycena, jakie są parametry?

„4C” to jest zasada, która określa jakość kamieni, czyli: barwa, czystość, szlif i masa. Od pierwszych „C” w słowach: carat, colour, clarity, cut. Piąte „C” to jest certyfikat, swoista metryka kamienia, gdzie masz wszystko opisane przez dane laboratorium, które potwierdza, jaki masz kamień i 6 „C”, jak confidence, czyli zaufanie. Bo zaufanie to jest podstawa. Jest jeszcze 7 „C” i 8 „C”, u nas to „Ch”, czyli cecha – znakowanie na kancie kamienia. W laboratorium zamawiana jest certyfikacja i wypalany jest numer certyfikatu na rondyście diamentu, co stanowi zabezpieczenie, które w stu procentach gwarantuje ci jakość kamienia, jaki zamówiłaś. Tego się nie da podrobić. Ani w domowych warunkach, ani nawet kiedy dajesz kamień do zakucia do jakiegoś złotnika. On ci go oprawi w pierścionek, ale nie jest w stanie podrobić inskrypcji, którą zawsze można sprawdzić pod lupą. Do technologii jej wykonania używany jest specjalny zimny laser. Standardowy, czyli ciepły laser zniszczyłby diament. Doszłoby do samozapłonu kamienia, a nawet jeśli nie, to promień wszedłby nam w jego środek i wypaliłby dziurę.

Co cechuje waszą firmę?

Blue-MoonZaufanie, dyskrecja oraz jedna zasada – my ci niczego nie musimy sprzedać, tylko pozwalamy ci kupić to, czego sama pragniesz. Powiedz nam, czego tak naprawdę potrzebujesz, a my zrobimy wszystko, abyś była zadowolona. No i mamy w ofercie parędziesiąt tysięcy kamieni, a nie zaledwie kilka. Rozumiem, że inne firmą nie pozwalają sobie na utrzymywanie takiego stanu magazynowego jak u nas, bo profil ich działalności jest zupełnie inny. My obsługujemy działania hurtowe, zatem ciągle mamy w obrocie jakieś kamienie. Z racji tego, że działamy na świecie, co paręnaście minut sprzedajemy diament. Ale też musimy te kamienie odkupić, aby móc nimi handlować. Naszym klientom pokazujemy średnio parę diamentów naraz, bo jeśli pokażemy więcej, mogłyby być kłopoty z wyborem. Często dostaję kamienie o tej samej barwie, masie i czystości, czasami jest też dokładnie ta sama ocena szlifu. I wtedy nasz klient nie wie, który wybrać.

Jakie kamienie kupują mężczyźni?

Z mężczyznami jest czasami tak, że oni wybierają coś na pokaz. Są klienci świadomi, którzy wiedzą czego chcą, ale są i tacy, którym zależy na wrażeniu, jakie zrobią. Liczy się to, aby kamień był okazały. To trochę tak, jakby kupić ferrari bez silnika tylko dlatego, że dobrze wygląda. I wozić je na lawecie, a potem je stawiać pod knajpą, żeby w nim siedzieć. Czasami faceci wybierają kamienie, które są duże, ale nie zawsze dobrej jakości. Świadomi klienci wybierają diamenty nie zawsze ogromne, czasem decydują się na mniejsze, ale o doskonałej jakości. Natomiast kobiety mają doskonałą świadomość wyboru kamieni i bardzo często wolą wybrać kamień mniejszy, ale o dużo lepszych parametrach. Wiedzą, że im lepsze parametry, tym kamień jest bardziej niepowtarzalny.

Kryterium koloru i czystości jest ważne?

pink-heart_3043.5737cOczywiście. Czystość i kolor to jest osiemdziesiąt, a może nawet dziewięćdziesiąt procent wartości kamienia, jeżeli rozpatrujesz diamenty o tej samej masie. W jednej tylko w klasie masowej jest 720 różnych kombinacji układu koloru do czystości, dlatego jednokaratowy diament może równie dobrze kosztować 24.200, co 1.600 dolarów za karat. Wszystko zależy od tego, jaki kamień wybierasz i na jakiego sprzedawcę trafisz. Cennik ustawia nam Rapaport, czyli hurtowe zestawienie cen na rynku diamentowym. Tu powiem ci ciekawostkę, że jako jedyni podajemy to na piśmie. Czyli jeżeli klient dostanie ofertę, to w niej widnieje, jaki jest dyskont do Rapaportu i z jakiego dnia pochodzi to notowanie. O czymś to świadczy… Być może inne firmy mają coś do ukrycia. To jest dziwne, tak mi się wydaje. I nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć.

Czyli liczy się uczciwość.

Uczciwość to jest podstawa. Klient musi nam zaufać, bo przecież daje nam swoje pieniądze. Ludzie wybaczają różne rzeczy, ale nie to, że ktoś ich okradnie, więc jeżeli się dobrze klientowi wytłumaczy, na czym to wszystko polega, to on wybierze sobie taki kamień, który naprawdę będzie spełniał jego oczekiwania. A każdy ma je inne. Dla jednego to ma być prezent, dla innego lokata pieniędzy i sposób na ich pomnażanie. Jeszcze inni to łączą, bo kupują jednokaratowy kamień i zakuwają go w złoto. Żona jest szczęśliwa, a jednocześnie ów pierścionek „zarabia”.

Oprawiacie także kamienie?

Tak, oprawiamy. Nie ma różnicy dla jego wartości, czy brylant leży luzem, czy zdobi biżuterię. Zresztą kamienie nie lubią być zamykane gdzieś tam w sejfie czy w szufladzie. Diamenty zostały nam podarowane przez bogów, by trochę nam rozjaśnić nasze szare życie, uszczęśliwić i otoczyć swoją magiczną ochroną. Kochają światło, rozbudzają emocje, najróżniejsze. Zaskakują jeszcze bardziej swoim pięknem, gdy są oprawione, a my lubimy zaskakiwać klientów, dlatego robimy też biżuterię, biżuterię inną niż wszyscy.

san-diego-diamonds-05A dla ciebie najważniejsze w życiu jest?

Szczęście innych. Bo to, co ja w życiu robię – to uszczęśliwiam ludzi. Mam sygnały od klientów po dwóch, trzech latach, że kiedy trafiły do nich kamienie ode mnie, to naprawdę coś się zmieniło w ich życiu na lepsze. Często klient kupuje diament jako inwestycję i mówi, że sprzeda go za dwa, trzy lata… Ale tego nie robi, tylko nabywa następny, czyli jego sytuacja finansowa się poprawiła.

Czyli diamenty przynoszą szczęście.

Oczywiście. Jak mówiłem wcześniej, otaczają nas bezpieczeństwem i pozytywną energią. Jeśli im pozwolisz – oczarują cię i sprawią, że twoje życie będzie bardziej szczęśliwe, dostatnie i pełne.

Skarb ukryty na Mazurach – Agroturystyka pod dziką gruszą

Powiedz mi, jak wyobrażasz sobie Mazury? Dziewicze zielone tereny, gęste lasy, krystalicznie czyste jeziora idealne zarówno dla żeglarzy, jak i dla wędkarzy. Zielone ukwiecone łąki rozpościerające się w dolinach i na łagodnych wzgórzach. Poranne pianie kogutów słyszane gdzieś daleko za zamglonym horyzontem, krzyk żurawi wcześnie rano. Krowy i konie pasące się na bezkresnych łąkach. Bociany latające tuż nad głowami. PodGrusza_72     Czy uważasz, że nadal jest możliwe, aby znaleźć takie miejsce? Zjeść pyszne, prawdziwe swojskie jedzenie serwowane w mazurskim domu, nie przepłacając za nie? Delektować się swojskimi wędlinami, pasztetem, serem, chlebem własnoręcznie wyrabianymi w tym samym domu? Pić świeże mleko i jeść jaja „od szczęśliwych kur”? PodGrusza_69Czy trafiłeś kiedyś do pensjonatu agroturystycznego, który nie spełnił Twoich oczekiwań? Mi zdarzyło się to wielokrotnie. Ale teraz mogę powiedzieć, że w końcu znalazłem idylliczne miejsce, które jest dokładnie takie, jakie powinno być. O małej wiosce Prusinowo, przycupniętej w otulinie Puszczy Piskiej w sercu leśnej krainy, mało kto słyszał. W te okolice zapędzali się najwyżej grzybiarze, czasem jacyś zbłąkani turyści czy kajakarze płynący Krutynią. Wszystko, o czym marzymy, myśląc o agroturystyce na Mazurach, jest tutaj: cztery hektary dziewiczych łąk, stary las sosnowy i młody zagajnik. Tu powietrze pachnie inaczej. No i tyko tutaj, jadąc leśną drogą, można spotkać łosia. Pasja i marzenia o miejscu, gdzie można uciec od zgiełku miasta, rutyny życia i pośpiechu sprawiły, że powstało to siedlisko. Nowy dom w mazurskim stylu blisko natury i zwyczajnego szczęścia. Styl wiejski, jednak wysmakowany w każdym szczególe. Przytulny i nowoczesny zarazem. Ogromny salon z kominkiem, gdzie możesz odpocząć na miękkich kanapach, delektować się ciszą, od której huczy w uszach, napawać się widokiem zachodu słońca przez ogromne okno lub obserwować łąki, gdy toną we mgłach, podglądać sarny podchodzące pod dom i lisy, i zające. Nie może być inaczej, skoro siedlisko leży z daleka od innych zabudowań, otoczone lasem. Takie widoki przywołują w pamięci poezję Gałczyńskiego, który mieszkał w pobliskiej leśniczówce i wychwalał piękno tych terenów. PodGrusza_65Będziesz w samym środku regionu Wielkich Jezior Mazurskich. W pobliżu wszystkich głównych atrakcji, jak Mikołajki, Ruciane Nida, Mrągowo, a jednocześnie z dala od miejskiego zgiełku, poza hałaśliwymi szlakami turystycznymi, w strefie ciszy. To idealne miejsce dla lubiących aktywny wypoczynek na świeżym powietrzu lub błogie lenistwo w otoczeniu pięknej natury. W pobliskim jeziorze z zapałem można łowić ryby. Bo czy może być lepsze zakończenie dnia na Mazurach, niż własnoręcznie złapany lin, przyrządzony w śmietanie i podany na kolację? Nie może. PodGrusza_26Właśnie dlatego gospodarze chcieliby podzielić się z innymi tą ciszą, spokojem, przyrodą, a kiedy raz odwiedzicie to miejsce zapragniecie wracać… AGROTURYSTYKA POD DZIKĄ GRUSZĄ Prusinowo 31b www.agroturystykaprusinowo.eu

Pałac Kultury i Nauki – Najwyższy budynek w Polsce

Znany wszystkim, od dziesięcioleci jest wizytówką Warszawy, choć budzi kontrowersje. Wzniesiony w centrum Warszawy jako „dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego”. Oddany do użytku w 1955, wybudowany w trzy lata według projektu radzieckiego architekta Lwa Rudniewa, budynek inspirowany jest moskiewskimi drapaczami chmur, które z kolei inspirowane są amerykańskimi wieżowcami art déco. Architektonicznie jest mieszanką socrealizmu i polskiego historyzmu. Obecnie siedziba wielu firm oraz instytucji użyteczności publicznej, takich jak kina, teatry, księgarnia, kluby sportowe, wyższe uczelnie, instytucje naukowe. Pałac jest najwyższym budynkiem w Polsce. Razem ze wspornikiem antenowym, będącym integralną częścią iglicy, ma wysokość 237 metrów. Mało znany jest fakt, że przed II Wojną Światową architekt Juliusz Nagórski zaprojektował i zaprezentował w Muzeum Narodowym prezydentowi Ignacemu Mościckiemu i prezydentowi miasta Stefanowi Starzyńskiemu projekt dwustumetrowego wieżowca art déco (z nadajnikiem radiowym na szczycie) o nazwie „Wieża Niepodległości”, łudząco podobnego do powojennego Pałacu Kultury i Nauki. Przeznaczono wtedy dla niego miejsce na dzisiejszym rondzie Waszyngtona. Małgorzata Górska

TEATR XL NA STADIONIE NARODOWYM

Jakie były początki pierwszego teatru na świecie mieszczącego się na Stadionie Narodowym? D.C Teatr XL powstał w 2012 roku przy Stowarzyszeniu Międzynarodowych Inicjatyw Artystycznych. Najpierw mieliśmy siedzibę w samym centrum Warszawy w Muzeum Etnograficznym. Po roku działania ktoś w formie żartu zaproponował byśmy przenieśli się na Stadion. W końcu nasze hasło od początku brzmiało Teatr XL, bo nazwa Teatr Wielki jest już zajęta i pasowało to do wizji teatru na stadionie. I my z naszą odwagą tam pasowaliśmy, dlatego zaproponowaliśmy zarządowi Stadionu Narodowego coś nowego i trafiliśmy w 10. D.K W 2012 roku powstało nasze Stowarzyszenie. Kończyliśmy szkołę aktorską, mieliśmy mnóstwo energii i dobry warsztat. To się przekładało na nasze wyjazdy na międzynarodowe festiwale i osiągane sukcesy. Wiedzieliśmy, że jeżeli nie pójdziemy za ciosem i nic nie zrobimy z tą siłą napędową, to potem może być różnie. Obecnie młodych aktorów zatrudnia się przez castingi, tylko do konkretnego spektaklu… A wiadomo – nawiązując do stadionu – aktor jest trochę jak sportowiec. Jeśli nie trenuje codziennie, nawet najlepszy może wyjść z formy. Wiedzieliśmy, że musimy wziąć sprawy w swoje ręce i nie możemy przestać grać. W efekcie powstało Stowarzyszenie Międzynarodowych Inicjatyw Artystycznych. Na początku działaliśmy tylko w młodym składzie. Potem w związku z rozwojem teatru i coraz bardziej rozpoznawalną nazwą, zaczęli do nas dołączać aktorzy w różnym wieku. GAM_4349D.C Jeszcze, kiedy byliśmy w Muzeum, zaczęły się sypać do nas CV z ofertami pracy, z prośbami o zatrudnienie. Czyli biorąc sprawy w swoje ręce, mając jakieś porażki w wysyłaniu CV, staliście się nagle tą drugą stroną? D.K Nie, my nie mieliśmy porażek, bo zanim zaczęliśmy wysyłać CV i mieć jakiekolwiek porażki, to już założyliśmy swoją organizację, swój teatr i już graliśmy. Trzeba pamiętać, że dostaliśmy scenę w Muzeum, bo tam Dyrekcja zwróciła uwagę na nasze dokonania i wysoki poziom. Kiedy przyszliśmy z propozycją na Stadion Narodowy, tych dokonań było jeszcze więcej. Wiedzieliśmy, że mamy wiele do zaoferowania. I szczerze mówiąc mamy świadomość, że inne teatry też się zgłaszały, ale to my jesteśmy tym pierwszym teatrem w historii, który jest na Stadionie. DSC_6937Jakie wspólne cechy zdecydowały o współpracy Stadionu Narodowego i Teatru XL ? D.K O nawiązaniu współpracy zadecydowały wspólne cechy, takie jak: odwaga, międzynarodowość, wielokulturowość i pomysłowość. Od samego początku współpracujemy z ośrodkami teatralnymi na całym świecie m.in.: z Crearc we Francji, Teatrem Litensky w Omsku, Performing Arts at PUC w Rio de Janeiro, Instituto Teatrole Europeo w Rzymie. D.C Działania w obszarze międzynarodowym owocują wymianami artystów, warsztatami dla aktorów z wybitnymi reżyserami i spektaklami. Mamy w programie przynajmniej jednego reżysera z zagranicy. Na przykład Serguei Timofieey czy Andre de la Cruz, który robi u nas już trzeci spektakl. Ile osób tworzy Teotr XL? D.K Zaczynaliśmy w 15 osób. DSC_6926Do tej pory cały czas trzymacie się razem? D.C Teraz się trochę pozmieniało, bo część młodych aktorów porozjeżdżała się po Polsce, by grać lub działać w innych obszarach kultury jak np. taniec. Natomiast, jak wspomniałyśmy jesteśmy wzbogaceni o innych artystów i aktorów ze starszego pokolenia i to jest niesamowite. Mamy pełny skład w postaci scenografów, choreografów, reżyserów, oświetleniowców. Jesteśmy samowystarczalni. D.K Teatr XL w tym momencie to około 20 osobowy zespół aktorów i reżyserów, z czego część to stały trzon, istniejący od początku. Należy dodać oczywiście księgowość, administrację oraz biuro obsługi widza – nie działalibyśmy tak sprawnie, gdybyśmy nie stworzyli działów charakterystycznych dla instytucji. Siłą rzeczy rozrośliśmy się i musieliśmy zadbać by Teatr funkcjonował sprawnie zarówno od strony artystycznej jak i organizacyjnej. Musieliśmy zatrudnić nowych współpracowników, ale też tego chcieliśmy, bo po drodze spotykaliśmy fantastycznych ludzi. Oczywiście były też rozczarowania… D.C Może jest to nie tyle kwestia tego, że zestarzeliśmy się, ale niesamowicie dojrzeliśmy, staliśmy bardziej odpowiedzialni. Ciężko pracujemy i jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za swoje artystyczne propozycje, ale także za życie naszej organizacji i za ludzi, którzy tam pracują. Ale też za naszych widzów, którzy przeżywają zawód, jeśli okazuje się, że spektakl z powodu np. wydarzeń na Stadionie musi być przeniesiony. Mamy kontakt z widzami zarówno bezpośredni, jak i mailowy. Mamy już stałych odbiorców, którzy chwalą nas za atmosferę i świetną zabawę. Przyprowadzają znajomych i wracają. DSC_6892D.K Żywe reakcje widzów podkręcają nas jeszcze bardziej na scenie. Jaki macie repertuar? D.K Gramy repertuar dramatyczny. Komedie i dramaty współczesne. Często są to prapremiery spektakli. 7-8-9 czerwca jest pierwsza premiera na Stadionie Narodowym komedii pt.: Jadwiga, w reż. Andre de la Cruz, na podstawie scenariusza Victorii Vascari. W styczniu planowana jest premiera, której tekst zostanie napisany przez dramaturga specjalnie dla nas. Dobieramy taki repertuar, który mówi o aktualnych i ważkich sprawach, ale w sposób lekki i dowcipny. Nie chcemy przytłaczać widza, chcemy go bawić, ale mówić też o rzeczach mu bliskich. D.C Wracając do informacji zwrotnych odnośnie naszych spektakli. Otóż jedna z pań przekazała, że była na spektaklu „Lekarz mimo woli” ze swoim niewidomym przyjacielem i bawili się obydwoje doskonale. Na zdziwienie Diany, że to przecież spektakl, w którym dużo dowcipów wybrzmiewa poprzez obrazki i działanie, powiedziała: ależ skqd! nie! proszę zamknąć oczy i przypomnieć sobie jak Wy to gracie, to jest fantastyczne.Takie historie są dla nas ważne. Nie robimy tylko sztuki dla sztuki. Mamy poczucie misji, dlatego oprócz spektakli dramatycznych poruszających współczesną tematykę, zajmujemy się też teatrem – forum, który planujemy rozwinąć. Służy on profilaktyce i edukacji wśród młodzieży i dorosłych z grup zagrożonych wykluczeniem społecznym i zawodowym. W Polsce jest to mało popularny rodzaj teatru, który jest wykorzystywany jedynie przez psychologów i pedagogów. Skupiają się na części warsztatowej i robią to na bardzo dobrym poziomie, ale my to robimy trochę inaczej. Tam spektakle służą zarysowaniu problemu, a u nas to jest pełnometrażowe przedstawienie, a jego formuła z zasady jest w pewnym momencie interaktywna. Dążymy do tego by ta formuła teatru była tak popularna i na takim poziomie jak na świecie. Jej efekty są zdumiewające Co to jest teatr forum? D.C Wygląda to tak, że odgrywany jest spektakl zwany antymodelem. Główny bohater to osoba, z której problemami utożsamia się publiczność. W pewnym momencie przez błędne decyzje bohater doprowadza do życiowej katastrofy na wszystkich płaszczyznach. Wtedy pada słowo „stop” i spektakl zaczyna się od początku. Widzowie starają się, by historia zakończyła się inaczej. Mają możliwość angażowania się w życie głównego bohatera tak, aby je naprawić, pokazać mu w jaki sposób może inaczej załatwiać sprawy z rodzicami, z przyjaciółmi, szefem. Dzięki temu odkrywają cały wachlarz możliwości i umiejętności, które sprawnie mogą przełożyć na swoje życie. Dzieje się tak dlatego, że nie są biernymi widzami, ale mogq wejść na scenę za głównego bohatera i poprowadzić jego historię tak, by zakończyła się dobrze. Ciekawostką jest to, że kiedy siedzą na widowni, wydaje im się, że dokładnie wiedzą co trzeba zrobić i jak się zachować. A potem tak jak w życiu znajdują się w środku, w świecie głównego bohatera i konfrontując się z jego ojcem, z przyjacielem, dowiadują się, że nie jest to takie proste. Tym bardziej jest satysfakcjonujące, gdy uda się im pogodzić z ojcem czy zapobiec opresji i daje to gwarancje nabycia konkretnych umiejętności przydatnych w życiu. DSC_2776D.K Bywa też, że widzowie mówią głównej bohaterce swoje uwagi, po czym wchodzą za nią na scenę mówiąc „stop” i grają dalej. Zaczynają się zachowywać spokojnie, ale za chwilę wyprowadzeni z równowagi popełniają błędy identyczne jak bohater, którego zastępują. Zdarzyła się sytuacja, gdy nastolatka w akcie bezsilności, rzuciła się na aktora. Tak to jest w naszym życiu, że patrząc z boku jesteśmy świetnymi doradcami. Wydaje się nam wtedy, że wiemy wszystko -, jak co powinno się zrobić i jak się zachować. Natomiast kiedy jesteśmy w środku jakiejś sytuacji, nasze zdeklarowane wartości nie przekładają się na to, jak się zachowujemy. Gdy rozmawiamy z szefem, czy z kimś, na kim nam zależy, kompletnie sobie nie radzimy. Taki teatr to dobry sposób, żeby się sprawdzić. To teatr życia. Istotne jest to, że scenariusz nie przewiduje bajkowych zakończeń, chociaż przy odpowiednim wysiłku, tak jak w życiu, wszystko może potoczyć się dobrze. W trakcie prób sprawdzamy takie rozwiązania, jakie naprawdę w życiu mają miejsce. DSC_2752D.C Ale cały czas widzimy, że to jest nowość w Polsce. Chcemy to poszerzać, bo mamy informację zwrotną, że jest to potrzebne… D.K Profilaktyka i edukacja. Dajemy szansę ludziom sprawdzenia się w sytuacjach, w których znajdują się, lub się znajdą, ale nie mają odwagi wybrać innej niż utartej ścieżki. Pomimo, że ta nie jest dla nich dobra. Fikcja teatralna daje poczucie bezpieczeństwa, ale emocje towarzyszące działaniom na scenie są prawdziwe. Jest taka zasada w psychologii, że to, co przeżywamy pod płaszczem roli, mózg przyjmuje jako fakt i to sprawia, że nabywamy konkretnych umiejętności. Czy jest możliwość byście z takimi spektaklami wyjeżdżali w teren? D.K Tak, w spektaklu bierze udział 5, 6 aktorów plus Joker, czyli moderator spektaklu. On jest odpowiedzialny za to, aby to wszystko przebiegało sprawnie i miało odpowiedni wydźwięk edukacyjny i profilaktyczny. Czy zgodzicie się, że wyróżnia Was to, że mając Teatr i stowarzyszenie pracujecie zespołowo na wspólny sukces? Każdy pracuje na swój sukces czy pracujecie na grupę? D.K Oczywiście mamy sprawny, lubiący ze sobą pracować zespół i to również nas wyróżnia. D.C Pracowaliśmy w innych teatrach i nie bardzo mamy już ochotę tam pracować. Wchodzisz do towarzystwa, gdzie ludzie czują się gwiazdami i mają swoje widzimisię. My wymagamy od siebie więcej niż tylko tego, co aktor robi w teatrze. Sami się przebieramy, malujemy jak potrzeba… Zajmujemy się jego rozwojem począwszy od pracy na scenie, wspólną budowę scenografii, ustawianie widowni po wyjście do widza, promocję, sprzedaż biletów, znajdowanie nowych partnerów itd. Robimy wszystko dla rozwoju naszego teatru. D.K Obserwujemy także, jak czasami dołączali do nas aktorzy, że niektórzy z nich interesowali się tylko sobą. To na scenie nazywa się „granie pod siebie”… A nam zależy na całości. Oczywiście cieszymy się z komplementów kierowanych personalnie, bo pracujemy na nie, ale nasza indywidualna praca jest nakierowana na zbiorowy efekt i wspólną satysfakcję. Nie ma nic lepszego niż uczucie, że spektakl byt genialny w całości. Zawsze mamy dobre spektakle, ale są takie, kiedy wiemy, że to był „kosmos”. I na takich nam tylko i wyłącznie zależy. Sganarel, Jagusia, ŁukaszOd czego to zależy? D.K Wszystko ma na to wpływ, energia aktorów danego dnia, energia widzów w tym momencie. Tak naprawdę na tym polega magia teatru, czasami drobne rzeczy, sprawiają, że nagle wszystko iskrzy na scenie i widownia też czuje to iskrzenie i ma dreszcze. Czasami go brak, mimo wielu godzin prób… Ważne jest by nie próbować odtwarzać tej magii. Lepiej nawet zaryzykować i w momentach, które do tej pory były zabawne, czy poruszające zaproponować coś nowego, bo to odświeża i ożywia spektakl. My jako zespół jesteśmy nastawieni na granie na partnera, wiec jeśli kolega coś zmienia, siłą rzeczy inni aktorzy muszą inaczej zareagować, działa to jak domino. Niby spektakl ten sam, a zupełnie inne emocje, smaczki… i widz ma przed oczami twór przygotowany podczas morderczych prób, ale żywy, dziejący się tu i teraz. Widzowie to zauważają, Dobry aktor to? Czy aktor utożsamia się z rolą? D.K Dobry aktor nie przestaje pracować nad sobą. Nie musi utożsamiać się z bohaterem, którego gra. Ma za zadanie stworzyć taką postać, aby widz jej uwierzył. Widz ma ją pokochać. Dobry aktor nie może odpoczywać i być zadowolony z siebie i z tego co stworzył. Powinien ulepszać i ciągle szukać nowych rozwiązań. To teraz uporządkujmy. Teatr XL oferuje repertuar dramatyczny dla dorosłego widza, Teatr Forum – dla młodzieży i dorosłych. A co gracie dla dzieci? D.C Obecnie jest to „Rycerz bez konia” dla dzieci do lat 8. W tym roku przygotowywana będzie premiera bajki „Tylko jeden dzień”. D.K Mówiąc o bajkach, staramy się, aby to również były perełki. Starannie je dobieramy i wolimy mieć ich mniej, mimo że teatry dramatyczne często na bajkach łatają budżet. Tworzą ich dużo, ale są to tak zwane „bajki zarabiajki”, co nas kompletnie nie interesuje. D.C Spektakle jak „Rycerz bez konia”, są połączone również z warsztatami przed spektaklem i po spektaklu. Jest animator, osoba prowadząca, która angażuje dzieci w warsztaty z aktorami. Podczas spektaklu najmłodsi mogą nauczyć się tańca, różnych rycerskich trików. Mamy też inne propozycje dla dzieci, wszystko w zależności od zapotrzebowania. Ilu widzów mieści teatr? D.K Do 100 osób. W zależności od spektaklu mamy różne obłożenie. Macie czas na życie? D.C My, mam na myśli główny trzon Teatru XL, jesteśmy naprawdę młodymi ludźmi. Patrzymy na Teatr XL i Stowarzyszenie długofalowo, myślimy o przyszłości. Chcemy też jeszcze się edukować, rozwijać, bo niektórzy w pewnym momencie musieli dla teatru zostawić wszystko. A jednocześnie ten sam teatr stawia nam coraz wyższą poprzeczkę. Zaczynamy bardziej dojrzale patrzeć na to stowarzyszenie, chcemy tak układać działanie teatru, aby dać sobie możliwości na przyszłość. Czy gracie codziennie? D.K Gramy około cztery razy w tygodniu. Trzeba pamiętać, że jesteśmy na Stadionie Narodowym i odbywają się tutaj wydarzenia, które uniemożliwiałyby widzowi dostanie się do teatru. Zwracamy na to uwagę tworząc kalendarz teatralny. Stadion Narodowy jest miejscem z zasady przygotowanym pod inne działania. Jesteśmy wdzięczne Zarządowi i Dyrekcji oraz współpracującym z nami na co dzień ludziom za Teatr XL na stadionie Narodowym, za poświęcony czas i pracę na rzecz wspólnego szerzenia kultury. D.C Dziękujemy wszystkim za wiele godzin pracy, za przychylność w sytuacjach, które czasem wydawały się bez wyjścia, za miłe przyjęcie nas, za kredyt zaufania jakim nas obdarzono. Jak się do was dostać? Obiekt jest taki wielki. D.C Od Wybrzeża Szczecińskiego, to jest wejście VIP, brama numer 5 lub 6. A najlepsze w życiu to? D.C Teatr XL (śmiech). D.K Najlepsze, najukochańsze, a czasami najbardziej znienawidzone. Teatr XL to jest nasza miłość. Najważniejsze w życiu jest zdrowie i miłość, zależy co kochasz. D.C Dla mnie rodzina i wielokrotnie się przekonałam, że mnie nie byłoby w teatrze, gdyby nie wsparcie męża i rodziny. Jest też jakaś siła wyższa, więc byłabym hipokrytkę, gdybym powiedziała, że Teatr XL. Nasz Teatr nie funkcjonuje dlatego, że jesteśmy nadludżmi – bo nie jesteśmy nimi. Ktoś nas wspierał, robił to dla jakiejś idei. Nie sama nazwa teatru XL świadczy o tym, że my musimy być wielcy. Przede wszystkim naszą ideą jest kreowanie czegoś dobrego, zmienianie i tworzenie swojego społeczeństwa. Prawda jest taka, że gdybyśmy nie mieli wpływu na rozwój młodych ludzi i na zmianę ich w konkretnych dziedzinach życiowych, to prawdopodobnie ideowo byśmy się rozpadli. Najbliższe plany to? D.C 7-8-9 czerwca odbędzie się premiera spektaklu Jadwiga’ w reżyserii Andre de la Cruz. On robi drugi stricte spektakl w teatrze, ale trzeci z naszymi aktorami, to będzie komedia. Główną bohaterkę gra Miriam Aleksandrowicz, bardzo znana dubbingowa aktorka, której partnerują aktorzy Teatru XL, jak: Izabela Górska, Patryk Pawlak i Robert Kibalski. Gratuluję szczerze i podziwiam, życząc samych sukcesów na każdym polu.

Dominikana

2_MCZ_2090
Fot. Michał Czajka
2_MCZ_2083
Fot. Michał Czajka
2_MCZ_1989
Fot. Michał Czajka