Krystyna Stańko Band – znakomity polski jazz na tournèe po Niemczech

0
2357
Krystyna Stańko: polska piosenkarka jazzowa, gitarzystka, autorka tekstów, wykładowca wokalistyki jazzowej, dziennikarka radiowa, obdarzona oryginalną barwą głosu. Jest absolwentką Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach, od ponad 10 lat pracuje jako wykładowca śpiewu w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Nagrała 7 albumów, zarówno z muzyką autorską, jak i we współpracy z innymi twórcami. Ostatnie płyty: "Secretly" (2010) z utworami Petera Gabriela w jazzowych opracowaniach oraz "Kropla Słowa"(2012) zebrały świetne recenzje, zespół Krystyny Stańko koncertował w kraju i za granicą.

 

Jolanta Popiołek: To dla Polonii wielki zaszczyt i ogromne wydarzenie móc Panią gościć w Hamburgu. Zawsze marzyła Pani o śpiewaniu jazzu do polskiej poezji, początek był chyba w Hamburgu?

Krystyna Stańko: Jeżeli chodzi o śpiewanie polskiej poezji to był naturalny proces dojrzewania. Zawsze miałam duży szacunek do polskiej poezji, do polskiego słowa. Spotkało mnie wielkie szczęście, że już w szkole podstawowej miałam znakomitą nauczycielkę języka polskiego Panią Mastykarz, która wyczulała na gramatykę i ortografię. Starała się uwrażliwić nas na czytanie książek i w dużej mierze dzięki niej z tym wzrastałam. W porównaniu z innymi przedmiotami lekcje języka polskiego były dla mnie zawsze najważniejsze, pewnie również dzięki temu mogę prowadzić autorską audycję w Radiu Gdańsk (śmiech)

Ważnym impulsem było też to, że w 2010 roku nagrałam album anglojęzyczny do piosenek Petera Gabriela, zatytułowany ”Secretly”. Stworzyliśmy wraz z zespołem własne interpretacje, jazzowe opracowania jego utworów. Płyta zebrała świetne recenzje, a program cieszył się ogromnym zainteresowaniem, co przekładało się na dużą liczbę występów nie tylko w Polsce. Tęskniłam już do śpiewania po polsku.

Któregoś dnia, wracając z koncertu razem z Dominikiem Bukowskim, kierownikiem muzycznym mojego zespołu, na stacji benzynowej rozmawialiśmy o tym, co będziemy robić dalej. Powiedziałam wtedy, że tak naprawdę chciałabym teraz nagrać album wyłącznie po polsku. Z pewnością ogromną inspirację stanowił fakt, że zostałam zaproszona do wzięcia udziału w fantastycznym wydarzeniu „Historie Jednego Drzewa”, które zorganizowała moja siostra Mariola Rutschka, mieszkająca od wielu lat w Hamburgu. Była to multimedialna prezentacja zarówno poezji, plastyki, jak i muzyki. Właśnie wtedy po raz pierwszy publicznie wykonałam piosenki stworzone przeze mnie specjalnie na tę okazję do wierszy Wisławy Szymborskiej. Miałam okazję wystąpić z wybitnym pianistą Adzikiem Sandeckim, który podziwiany i doceniany jest tutaj w Hamburgu, Niemczech i nie tylko. Tak naprawdę na całym świecie.

I tak doszło do nagrania płyty „Kropla słowa”. Dominik komponował do niektórych wierszy Haliny Poświatowskiej, Wisławy Szymborskiej, Doroty Szatters – wspaniałej poetki ze Śląska, Tomasza Jastruna. Ja również pisałam muzykę do tekstów Wisławy Szymborskiej, które znalazły się na albumie. Dołączyłam też kilka własnych tekstów, ale myślę, że to zaledwie wierszyki, przy tej genialnej poezji (śmiech).

 

 

Rodzinne talenty 

Krystyna Stańko – polska piosenkarka jazzowa, gitarzystka, autorka tekstów, wykładowca wokalistyki jazzowej, dziennikarka radiowa, obdarzona oryginalną barwą głosu.

Mariola Rutschka – flecistka, zamieszkała na stałe w Niemczech.

Jacy muzycy Panią inspirują najbardziej i jakimi się Pani otacza w życiu codziennym?

Muzycy, z którymi jestem zawodowo związana, to grupa moich przyjaciół i faworytów. Oczywiście to, jak brzmi mój zespół, jest dla mnie podstawowym kryterium działania w sztuce, w muzyce przede wszystkim inspiruje mnie brzmienie. Grałam wcześniej w zespołach bluesowych, miałam swój żeński band For Dee, gdzie kobiety grały na instrumentach akustycznych. Wygrałyśmy z tym zespołem Festiwal Studencki w Krakowie oraz koncert Debiuty na festiwalu opolskim. To były takie czasy (1991), że w Opolu działy się rzeczy świeże, nie tylko odtwórcze.

Później współtworzyłam grupę 0-58, z którą nagrałam dwie ciekawe płyty nominowane do nagrody Fryderyka. Ale teraz mam zespół moich marzeń! Z Dominikiem Bukowskim i Piotrem Lemańczykiem, nie dość, że są to wybitni improwizatorzy i świetni muzycy, to jeszcze przyjaźnimy się na co dzień, dzielimy także przestrzeń prywatną. Uważam, że jest to wielki skarb, na który pracuje się latami. Kiedy rozmawiam z moimi studentami, często mówią, że trudno zebrać zespół, zrobić próbę. Powtarzam im, że to jest część ich zawodu, umiejętność zebrania zespołu, zorganizowania prób, koncertu itp. Będą na to pracować latami, a może uda im się i od razu znajdą wymarzony skład (śmiech).

Nie powiem, że ci wszyscy muzycy, z którymi wcześniej pracowałam, nie byli wspaniali, wręcz przeciwnie, byli to również fantastyczni ludzie, ale graliśmy razem, kiedy byłam jeszcze na studiach w Katowicach, po których wróciłam do Gdańska. Jacek Królik – wirtuoz gitary pracujący na stałe z Grzegorzem Turnauem – jest moim serdecznym przyjacielem. Graliśmy razem w krakowskiej bluesowej formacji Dekiel. Za każdym razem, kiedy nagrywam album i myślę o brzmieniu gitary, zapraszam Jacka. Gdy przyjeżdża na nagrania, przywozi nawet kilkanaście gitar i z rozpędem wpada na moje podwórko, wołając na przykład, że na tę sesję potrzebował telecastera, który musiał pożyczyć, bo jeszcze jednego brzmienia mu brakowało. I to są tacy ludzie, nieprawdopodobnie oddani muzyce i naszej muzycznej przyjaźni.

Wszyscy ciężko pracujemy, mając do siebie ogromny szacunek i chcemy razem coś zrobić, szczerze i prawdziwie. Właśnie tacy muzycy są dla mnie bardzo ważni. Mam wielkie szczęście, bo pracuję i pracowałam z czołówką, jeżeli chodzi o jazz, powiedziałabym po niemiecku absolutna SPITZE! (śmiech).

W ciągu wieloletniej kariery występowała Pani na światowych estradach. Jak się śpiewa przed niemiecką Polonią? Czy polska publiczność za granicą różni się od tej w kraju?

Przed niemiecką Polonią w Hamburgu podczas „Historii Jednego Drzewa” miałam możliwość śpiewania do wierszy Wiesławy Szymborskiej. W Niemczech byłam wielokrotnie: Nürnberg, trasa w południowych Niemczech w latach 90. XX wieku, Dortmund. Różniej z formacją 0-58 graliśmy w Berlinie, Düsseldorfie, Kolonii, Bremen. Polonia rozumie język, więc może wejść w niuanse, ale co najwspanialsze, przychodzą z niemieckimi partnerami, przyjaciółmi i pomagają im zrozumieć, po cichutku tłumacząc słowa. Lubię niemiecką publiczność, jest niesamowicie wyrobiona, nawet nasz polski, szeleszczący, niebywale trudny język jest dla Niemców intrygujący. Zrobię małą dygresją: mając swoje regularne, autorskie audycje w Radiu Gdańsk, puszczam muzykę z Afryki, Indii, Albanii. Wtedy nie wiemy zupełnie nic, o czym artyści śpiewają, a mimo to słuchacze są pochłonięci. Odbierają klimat, nastrój, chcą w to wejść jak do tajemniczego ogrodu, nie znając jeszcze zapachu roślin. Chcą powąchać, poczuć. Tak samo jest z muzyką. Wydaje mi się, że tutaj nie ma się czego bać. Sam fakt, że jestem teraz w Hamburgu i będę mogła zaśpiewać po kaszubsku (śmiech). To jest wspaniałe uczucie! Ten język uważam za niesamowicie interesujący, może troszeczkę egzotyczny, może trochę dziwny, ale przez to bardzo oryginalny i nasz.

W tej całej globalizacji mamy wszystko to samo, podobne sklepy, podobnie żyjemy, mamy podobne potrzeby, a to nas wyróżnia, to jest nasza specyfika. Małe ojczyzny, bogactwo tradycji, języka, kultury.

W kwietniu 2013 roku otrzymała Pani Pomorską Nagrodę Artystyczną w kategorii Kreacje Artystyczne za znakomitą płytę jazzową „Kropla Słowa”. 30 maja 2014 r. w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku odbył się Benefis Fajnego Człowieka – 25 lat działalności Krystyny Stańko, podczas którego wręczono Pani Nagrodę Prezydenta Miasta Gdańska w Dziedzinie Kultury. W październiku 2014 roku została Pani odznaczona Medalem „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis”. Jakie towarzyszy temu uczucie?

(Śmiech) Wspaniałe! Wspaniałe i bardzo niespodziewane. Uważam, iż to, że jest się muzykiem i kocha to, co się robi, jest już wystarczającą nagrodą! To nie jest żadna skromność. Muzyka jest dla mnie w dużej mierze sensem życia. Kocham to, co robię, i nie robię tego, żeby zbierać nagrody, ale jak takie nagrody się przytrafiają, jest to bardzo, bardzo miłe. Ogromnie napędza, dając kolejny impuls. Przekonujemy się, że ktoś to docenia i jest dla kogoś bardzo ważne. A medal Gloria Artis dotyczy w wielkim stopniu mojej wieloletniej pracy na uczelni – Akademii Muzycznej w Gdańsku. Kolejny rozdział mojej działalności, bo ja żyję i pracuję wielowątkowo (śmiech).

Medale Gloria Artis podczas inauguracji roku akademickiego otrzymali najwybitniejsi profesorowie. I tutaj znowu SZPITZE…(śmiech).

Bardzo się cieszę, że ktoś docenia to moje zgłębianie, jestem takim człowiekiem, który nieustannie zgłębia muzykę, tacy są też muzycy w moim zespole.

Tak przy okazji powiem, że dzięki audycji w Radiu Gdańsk miałam okazję przeprowadzać wywiady z niesamowitymi artystami z Polski, ale też czołówką światowego jazzu. Są wśród nich między innymi laureaci Nagród Grammy: Gregory Porter, Robert Gasper, Esperanza Spalding czy Bobby McFerrin. Rozmawiając z nimi, czuję, że są to ludzie niezłomni, po prostu totalnie oddani muzyce.

Zapytałam Bobby’ego McFerrina, czego nauczył się od swojego ojca, któremu zadedykował płytę, odpowiedział mi, że ofiarności dla muzyki. I o to właśnie chodzi!

Ostatnim Pani albumem jest „Snik” z muzyką inspirowaną regionem Szwajcarii Kaszubskiej z elementami folkloru i dużą dawką improwizacji, który zebrał znakomite recenzje. Może Pani nam o nim opowie?

Z wielką przyjemnością! Bardzo żałuję, że nie jest to temat mojego doktoratu, ponieważ praca nad tą płytą była dla mnie także pracą badawczą.

Nawet moja siostra w tym uczestniczyła, gdy pojechałyśmy do Jerzego Wałkusza, jednego z najstarszych mieszkańców Kaszub, właściciela bodaj najpiękniejszego domu kaszubskiego. Jest artystą ludowym, rzeźbiarzem, budowniczym instrumentów. Pojechałam do niego, żeby nagrać dźwięki ludowych instrumentów, zabrałam rejestrator, dwa mikrofony. Moja siostra nawet grała na dudach, co nie jest łatwe (śmiech).

To było niezwykłe przeżycie, spotkanie ze szczerością, prawdziwymi ludźmi, nieprawdopodobnie związanymi z naturą.

Ma Pani korzenie kaszubskie, czym charakteryzują się ludzie z Kaszub?

Mój wujek Jan z Kościerzyny mówił: „jak Kaszub się rodzi, jest ślepy, ale jak przejrzy, to jak przez sześciocalową deskę”. Może to oznaczać, że na początku Kaszubi bywają bardzo nieufni, ale jak cię już poznają i pokochają, to oddadzą ci wszystko.

Do nagrania płyty „Snik” dostałam impuls z naszych zjazdów rodzinnych, które mają niespotykaną atmosferę. Uczestniczy w nich kilkaset osób, jest to zupełnie niewyobrażalne. Ludzie zjeżdżają niemalże z całego świata, po to, żeby się spotkać na dwa trzy dni. Nasza rodzina liczy ponad 700 osób, na zjazdy przyjeżdża około 300, a czasem więcej. Za każdym razem jest to odkrywanie nowego.

Przygotowujemy krótki program artystyczny, a ponieważ moja siostra gra na flecie i śpiewa, mój syn Mikołaj gra na perkusji, a syn mojej siostry (mój kochany chrześniak) Paul Rutschka gra na basie (od kilku lat produkuje moje płyty), siostrzenica Oli towarzyszy nam na tamburynie i śpiewa. Na czas zjazdu stajemy się orkiestrą rodzinną. W ten sposób na krótko możemy urozmaicać rodzinne spotkania. Ta wielka rodzina jest liczna i uzdolniona, każda gałąź szykuje program artystyczny. Po latach zdaję sobie sprawę, jaka jest siła naszych spotkań. Postanowiłam głębiej poznawać, wnikać, poszukiwać.

Dlaczego za czasów komuny ten język był tak bardzo oddalony od rzeczywistości? A jak jest teraz?

Ważny jest przede wszystkim język, który, wiadomo, za czasów komuny starano się wytrzebić. Kiedy studiowałam na Śląsku, mówiono tam po śląsku, nawet młodzi ludzie to robili. Natomiast z opowiadań mamy wiem, że gdy wyjechała, aby zamieszkać u siostry w Gdyni, w wieku siedmiu lat, nie było mile widziane mówienie po kaszubsku, może nawet był to wstyd. Teraz kaszubski ma swój wydział na uniwersytecie, mój syn chodził w szkole na kaszubski. Mnie to bardzo zaintrygowało, co tam się takiego dzieje na lekcjach kaszubskiego, że on z taką chęcią chce chodzić.

Po jakimś czasie poznałam jego nauczycielkę od kaszubskiego i poprosiłam o korektę mojej wymowy. Kaszubski ma trzydzieści odmian, kiedyś miał znacznie więcej. Inaczej mówi się na Helu czy w Wejherowie, a inaczej w Kartuzach czy Kościerzynie. Interesujący jest fakt, że kaszubski ma tyle odmian. Moja mama, kiedy po raz pierwszy usłyszała płytę „Snik”, zapytała, czy to jest francuski, czy kaszubski (śmiech). Używam samogłoski „ą”, która brzmi po kaszubsku nosowo, mama tego nie zna, ponieważ pochodzi z regionów Kościerzyny, gdzie takiego „ą” nie usłyszymy.

Pani Gabriela Dudzik – nauczycielka kaszubskiego – tak mnie wciągnęła w czytanie, mówienie, że gdy usłyszałam, jak pięknie czyta „Legendy kaszubskie”, pomyślałam, że byłoby świetnie zaprosić ją do udziału w nagraniu płyty. Ona będzie czytała, a my będziemy do tego improwizować, przełożymy to na język jazzu, język muzyki improwizowanej. Nie chcieliśmy stać się nagle zespołem folklorystycznym, ubrać się w kaszubskie stroje i udawać, że jesteśmy ludową kapelą. Chcieliśmy to zaadoptować do swojego świata dźwięków. I to się udało!

Wydawcą albumu „Snik” został zresztą powiat kartuski, z czego bardzo się cieszę. Do nagrań zaprosiłam też perkusistę Przemka Jarosza, trębacza Marcina Gawdzisa i innych gości, którzy dali się wciągnąć w ten kaszubski lot (śmiech).

Czym jest dla Pani muzyka?

Myślę, że muzyka to międzynarodowy język, który daje możliwość dzielenia się emocjami z ludźmi na całym świecie. Jeżeli chodzi o jazz, to właśnie polscy muzycy jazzowi są ambasadorami, którzy jeżdżą do wielu, często bardzo odległych krajów. Jako wykładowca obcuję z różnymi kulturami. Teraz mam studenta z Chin, wcześniej miałam studentki z Istambułu, Białorusi. Pracuję z różnymi osobami, z rozmaitych stron świata i jest to też dla mnie szalenie inspirujące. Zawsze uczę się od nich, a oni chcą się uczyć polskiego. Pracujemy nad tym z dobrym skutkiem (śmiech). Po Chińsku też już potrafię coś powiedzieć, więc sje sje (śmiech).

Co jest dla artysty największym sukcesem oprócz nagród?

Wczoraj właśnie byłam w takim momencie, kiedy śpiewała dyplom moja studentka Kinga Pruś, a z nią zaśpiewała jej siostra Karolina i moi byli studenci Krzyś Majda i Gaba Janusz. Oni są już także nauczycielami, a nawet wykładowcami. Ten moment, kiedy zobaczyłam ich na scenie, razem… Fenomenalnie zaśpiewali między innymi niesamowicie trudny aranż „Four Brothers”!!! Sala wypełniona po brzegi, gorąca reakcja publiczności, po prostu wzruszenie! Łezka mi się mocno zakręciła. Kocham tych młodych ludzi! Mam zresztą wielkie szczęście do bardzo zdolnych studentów, z którymi świetnie mi się pracuje i jestem z nich bardzo dumna. Nagrywają płyty, tworzą muzykę, koncertują, żeby ich wszystkich wymienić, potrzebna byłaby kolejna rozmowa (śmiech), za wszystkich mocno trzymam kciuki.

Jakie są artystyczne plany na najbliższą przyszłość? Jakieś nowe pomysły na kolejne albumy, zaskakujące duety, koncerty?

Miałabym bardzo dużo pomysłów, z pewnością żeby „zamknąć” mój projekt Krystyna Stańko i jej Jobim, który przygotowaliśmy w ubiegłym roku na międzynarodowy Ladie’s Jazz Festival w Gdyni. Uwielbiam muzykę Jobima, zaprosiłam do tego przedsięwzięcia oprócz stałego składu moją siostrę flecistkę, saksofonistę, gitarzystę i kilka moich studentek: Krysię Gedzik, Gabę Janusz, Alę Serowik i Kingę Pruś.

Koncert odbył się w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Reakcja publiczności była bardzo gorąca, piękne przeżycie. Chciałabym nagrać płytę z muzyką Jobima, ale również ze standardami jazzowymi. Nie wiem, kiedy to nastąpi, bo czas zrobić doktorat. Zobaczymy.

Jest Pani osobą, która się bardzo rozwija, szuka nowych trendów, inspiracji. W jakim kierunku rozwija się sztuka w epoce globalizacji, gdzie trudno jest powiedzieć, co dzisiaj jest dobre, a co złe? Czy są jakieś nurty, czy młodzi ludzie mogą się trzymać jakichś nowych trendów, czy na ślepo chodzą po tym świecie i łapią, co się da?

Myślę, że mają o tyle trudno, że wszystkiego jest bardzo dużo. Dzisiaj młodzi ludzie mają wszystko, Internet przepełniony ogromną ilością muzyki, mnóstwo filmów, dostęp do galerii, do sztuki. Dostęp do tego, o czym nie mogłam nawet marzyć, będąc na studiach. Są jednak w o tyle trudnej sytuacji, że muszą wybierać, a ogólnie dominuje we wszystkim skrót i szybkie tempo. To jest trochę jak przebywanie w dyskotece z laserowym show (śmiech). Wydaje mi się, że wybieranie rzeczy artystycznych i godnych uwagi może być trudne. Jednak dla wytrwałych, którzy to robią z oddaniem, widzę szansę niesamowitego rozwoju, przez umiejętne korzystanie z dobrodziejstw współczesnej techniki, technologii, przepływu wiedzy.

Pracując z młodymi ludźmi, widzę, że prawie wszystkie telewizyjne talent show spowodowały, że widzimy, ilu jest ludzi, którzy mają na przykład bardzo dobre warunki głosowe. Jednocześnie myślę, że te programy mają odtwórczy charakter, czyli wykonujemy czyjeś piosenki, które publiczność dobrze zna. Im bardziej znany przebój, tym lepiej się bawimy, nóżka chodzi i od razu chcemy nagrodzić wykonawcę brawami. Ludzie wstają, doznają niemalże ekstazy (śmiech). Ale później zapominamy o tych zwycięzcach, bo najczęściej nie mają własnych utworów, zespołu itp. Najwięcej zyskują na tym jurorzy ugruntowując swoją telewizyjno-celebrycką popularność.

Moim studentom mówię, że znaleźli się tutaj po to, żeby zgłębiać sztukę i poszukiwać tego, co artystyczne. Mobilizuję ich do tworzenia własnych piosenek, repertuaru. Staram się pomagać i wspierać, dawać dobry przykład. Wydaje mi się, że dzisiaj, gdy jazz chętnie łączy się z muzyką etniczną, moja kaszubska płyta „Snik” może też być interesująca dla kogoś na świecie. Hołduję twórczości oryginalnej i wyjątkowej. Uważam, że należy być cierpliwym, żeby robić rzeczy bardzo wartościowe, nie dać się zwieść komercji, która ogarnia ze wszech stron. Nie odpuszczać i nie iść na łatwiznę! Jeżeli wszyscy będziemy starali się schlebiać tanim gustom, wszystko wokół nas będzie coraz mizerniejsze. A na to nie można pozwolić, jeśli kocha się sztukę.

Mówi Pani, że nieustannie zgłębia swoją wiedzę przy ogromnej liczbie zajęć. Czy dzisiejsza młodzież ma na to czas i w ogóle zna taki proces? 

Ma na to czas, a przykładem jest mój syn, który gra na perkusji i zgłębia to bardzo i kocha. Widzę, jaki jest oddany i przez cały czas czegoś słucha, czyta, dopytuje się, dowiaduje. Jest to chłopak, z którym można rozmawiać o perkusji i muzyce godzinami. Wychował się w rodzinie muzycznej, to jest jego naturalny grunt. Nie oczekiwałam od niego, że będzie grał, nie muszę pytać, czy dzisiaj ćwiczył, bo robi to z wielka pasją. Jest młodym chłopakiem, który mógłby interesować się czymś innym, albo grać na komputerze. Jednak znalazł chłopaków, którzy są tak samo zakręceni na muzykę jak on i spotykają się dwa razy w tygodniu na próbę, tworzą własny repertuar. Uważam, że przyszłość należy do tych, którzy szukają, tworzą i nie boją się ciężkiej pracy.

 

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.