Burlington School

12 maja 2015 roku w Klubie Polskiej Rady Biznesu odbyło się niezwykłe wydarzenie.

Pani Isabell Andres zapraszając ponad 100 osób zaprezentowała  Burlington School of English i jej możliwości w otoczeniu sztuki prezentowanej przez Galerię Zbylut, mody zaproponowanej przez  Ewę Magdalenę Kwiatkowską EMKW  i firmę jubilerską Małgorzaty Wąsowskiej.To była uczta dla ducha i intelektu.

Podczas wieczoru odbyła się prezentacja szkoły, pokaz mody i bizuterii. Uczestnikami wieczoru byli: Klub Integracji Europejskiej, Mon Credo, Jeunesse, 5th Avenue, EMKW, Firma Jubilerska Małgorzaty Wąsowskiej, Amber Room. Galeria Zbylut prezentowała malarstwo Krzysztofa Wojtarowicza, Janusza Lewandowskiego, Krystyny Rudzkiej, Mariana Danielewicza, Grzegorza Ratajczyka oraz manekiny Katarzyny Czajka Zyna.

Burlington School of English została założona w roku 1990 przez Isabelle Anders, która do dziś piastuje w niej obowiązki dyrektora.

Szkoła oferuje różnorodne programy, dopasowane do potrzeb zarówno grup, jak i osób indywidualnych.

Misją Burlington School of English jest zapewnienie swoim słuchaczom szkoleń na najwyższym poziomie, zgodnie z hasłem -„Excellence in English” – które od 25 lat przyświeca tej szkole.

Szkoła posiada akredytacje British Council, ISI, jest także członkiem English UK oraz centrum egzaminacyjnego Trinity College.

Burlington School położona jest w eleganckiej dzielnicy mieszkalnej – Fulham – w obrębie drugiej strefy Londynu. Takie jej położenie daje słuchaczom możliwość szybkiego dostępu do większości atrakcji turystycznych jakie oferuje stolica Wielkiej Brytanii (dojazd to 15 min. metrem lub 20 min. autobusem), a zarazem zapewnia względną ciszę i bezpieczeństwo.

W okolicy szkoły znajduje się dużo kawiarni, małych lokalnych sklepików oraz restauracji. Fani piłki nożnej mogą odwiedzić pobliskie kluby Fulham lub Chelsea.

Szkoła umożliwia swoim słuchaczom dostęp do internetu (wi-fi), a szkolny bar oferuje smaczne i niedrogie posiłki, które ze smakiem doprawia polski szef kuchni. Studenci mają również do swojej dyspozycji komputery oraz możliwość skorzystania z platformy e-learning oraz z biblioteki.

izab2Burlington School of English organizuje kursy na wszystkich poziomach językowych i dla wszystkich grup wiekowych. Kursy oferowane są w grupach otwartych jak i zamkniętych (na zamówienie szkół i instytucji) oraz w relacji nauczyciel-student (1:1).

Burlington oferuje zajęcia z angielskiego ogólnego, kursy przygotowujące do egzaminów (Cambridge, IELTS, itp.), kursy angielskiego biznesowego, specjalistyczne (np. język medyczny, akademicki ) oraz szkolenia umożliwiające połączenie nauki z praktyką w firmie.

Słuchacze uczą się w międzynarodowych grupach.

Burlington oferuje także fantastyczne programy letnie dla dzieci i młodzieży a także programy dla grup zamkniętych (programy są dostępne przez cały rok).

Wszystkie zajęcia mają na celu rozwinięcie ogólnych umiejętności komunikacyjnych,  takich jak: czytanie i słuchanie ze zrozumieniem, mówienie oraz pisanie. Nacisk kładziony też jest na gramatykę. Zajęcia przygotowujące do egzaminów, mają na celu wykształcenie u słuchaczy technik zdawania danego egzaminu, a także gruntownego powtórzenia potrzebnego zakresu tematycznego. Zajęcia specjalistyczne, często w relacji 1:1 to praca ukierunkowana na indywidualne potrzeby studenta.

izab1Wszystkie programy oferowane przez Burlington School nie tylko rozwijają umiejętności językowe, ale także osadzone są mocno w kontekście kulturowym. Umożliwia to program zajęć dodatkowych, w trakcie którego zarówno starsi jak i młodsi słuchacze mają możliwość sprawdzenia się w różnych sytuacjach językowych a także zobaczenia wielu ciekawych miejsc.

Dla starszych słuchaczy organizowane są wycieczki, wyjścia do klubów i teatrów . Młodsi uczestnicy  kursów mają możliwość zwiedzenia najciekawszych miejsc, muzeów, udziału w zajęciach sportowych i w grach. Wszyscy mają możliwość nawiązania ciekawych międzynarodowych znajomości i przyjaźni, a także przeżycia niezapomnianych wrażeń.

Kadra lektorska Burlington School stanowi zgrany i oddany zespół. Wszyscy nauczyciele posiadają odpowiednie kwalifikacje i wieloletnie doświadczenie w sektorze edukacji.  Zajęcia prowadzone są z pasją i humorem. Kadra nauczycielska wspierana jest przez dwóch dyrektorów akademickich, którzy dokładają wszelkich starań, by zajęcia w szkole Burlington były na wysokim poziomie i spełniały  oczekiwania.

Szkoła pośredniczy i pomaga w znalezieniu zakwaterowania. Słuchacze mają do dyspozycji zakwaterowanie w szkolnej rezydencji (w budynku szkoły), u rodzin na prywatnych kwaterach, oraz w hostelach i hotelach.

Burlington i współpracujące z rodziny oraz agencje dokładają wszelkich starań, by zakwaterowanie było na dobrym poziomie i w niewielkiej odległości od szkoły (kilka stacji metrem, lub autobusem lub do 20 min spacerem).

Restauracja Krasnodwór

Krystyna i Mariusz Krawczyk, właściciele Restauracji Krasnodwór  zawsze dbają o każdy szczegół. To miejsce godne polecenia. Wspaniała kuchnia, cudowna atmosfera.

Przekąski u Romana

Tłum ludzi, uśmiechniętych, zadowolonych, szczęśliwych, nawet tańczących. Jak to się dzieje, że niektóre lokale świecą pustkami, a pana jest tak oblegany? Jak to się robi, aby odnieść taki sukces?

Trzeba wierzyć w ludzi. Każdy człowiek to indywidualna istota, którą trzeba szanować. Nawet, gdy sami myślimy inaczej. Ja swoją karierę zawodową rozpoczynałem od zmywaka, kelnera, potem byłem barmanem. Skromnie powiem, że doszedłem do mistrzostwa  w gastronomi dzięki swojej pracy.

Lokal jest czynny całą dobę?

Tak. Mamy bardzo dużą  ofertę dla klientów, ale tego nie da się opowiedzieć. Zapraszamy, tu trzeba po prostu przyjść i samemu zobaczyć.

O każdej porze dnia i nocy jest tak dużo ludzi tutaj?

To  jest lokal, który ma dwa różne oblicza. Rano  podajemy śniadania, w południe lunche, a potem funkcjonujemy jako bar. Zawsze jest sporo gości, a są dni, a raczej noce, gdy nie ma gdzie palca włożyć.

 nzz_01-26A kiedy Pan śpi? 

Jeżeli się kocha ludzi, to się nie śpi.  A tak na poważnie, to jeśli chcesz coś mieć, to ciężko pracuj.  Spać można o każdej porze, a ja staram się tu być wtedy, gdy jest największy ruch. Przez moje 40 lat intensywnej pracy poznałem wielu ludzi. To moi klienci, to potencjał, który się nie wyniszczył. Większość moich stałych klientów znam z imienia,  a często i z nazwiska. Jeśli kogoś widzę drugi raz,  to go zapamiętuję.

 Co jest najlepsze w życiu?

To jest ciekawe pytanie i trzeba by je zadać wszystkim ludziom. Najlepsze w życiu to jest to, jak człowiek z człowiekiem się spotka i świetnie się czuje. Nie wylicza czasu, tylko tu w tym momencie  zostawia swoją duszę.

 Największy sukces to?

Że człowiek jest zdrowy i może pracować.

A największa porażka to?

Nie jedna w życiu, ale to co mnie gryzie  nie wyrzucam  nigdy na zewnątrz.

 Plany na przyszłość? Jakieś zmiany?

Być zdrowym, szanować ludzi, kochać dom i zawsze być takim samym człowiekiem, jakim jestem do tej pory.  Niektóre zmiany na dobre nie wychodzą, człowiek musi szanować to co ma, to co będzie miał. Od 40 lat jestem w szczęśliwym związku i nie zamierzam tego zmieniać. Stare wino, które jest odkorkowane nigdy się nie psuje.

Zatem zapraszamy na warszawskie Powiśle, na ulice Ludną 2 do Przekąski u Romana.

Izabela Jarska

Kiedy mężczyzna po raz pierwszy przyciągnął kobietę za włosy do swojej jaskini – jak sądził, dla rozrywki – ściągnął też sobie przy okazji niezłe kłopoty na głowę. Istota żeńska rozejrzała się bowiem krytycznie po męskim mateczniku i rączo zabrała się do roboty. Z jaskini wyleciała ulubiona, latami pieczołowicie zbierana kolekcja obgryzionych kości („bo takie nieestetyczne”), stary, dobrze wymoszczony barłóg z mchu i liści palmowych („kto to widział spać w brudnej pościeli – idź kochanie, nazbieraj świeżego mchu”) oraz wierny fitozaur („roznosi zarazki i cuchnie mu padliną z pyska”). Zaś gospodarz domostwa został wyprawiony do najbliższego strumienia, żeby się nieco odświeżył („trzeba dbać o higienę”). Po wprowadzeniu niezbędnych ulepszeń, kobieta uznała dzieło za zakończone i tymi oto słowy zwróciła się do swojego jaskiniowca: „Ja będę się teraz spokojnie rozmnażać, a ty skocz, najdroższy, po jakiegoś mamuta, bo przecież nie będziemy tu z potomstwem głodować. Ty jesteś taki dzielny, na pewno świetnie sobie poradzisz. Nie to, co ten troglodyta z jaskini koło jeziora. Mało, że źle wychowany, to jeszcze jak coś upoluje, nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. No, pospiesz się kochanie, bo ci wszystkie mamuty wyginą. Pa, pa!”. Skołowany mężczyzna, sam siebie nie rozumiejąc, bez sprzeciwu wykonał kolejne polecenie kobiety. I tak już zostało. Historia też była kobietą Mężczyzna, od kiedy pierwszy raz stanął przed zagadką, jaką jest kobieta, co i rusz uparcie próbuje ją rozszyfrować. Ze zmiennym szczęściem, ale przeważnie bez sukcesu, niestety. Miota się nieszczęśnik jak ów św. Marek po piekle, bo sam już nie wie, jak to zjawisko zakwalifikować. Zapisał tony papieru, zużył hektolitry farby, nakręcił kilometry taśmy filmowej… I co? I nic. Dalej jest jak dziecko we mgle. Bo o niewieście zasadniczo można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że „koń jaki jest, każdy widzi”. Przez wieki W zależności od epoki, kobieta w męskich oczach bywała już łabędzicą lub anielicą, ale i narzędziem szatana. Puchem marnym i siłaczką. Wierną towarzyszką życia, która za swoim ukochanym nawet i na Sybir kibitką podąży, albo podstępną Matą Hari. Traktorzystką i wampem. Nawet Kopernikiem… Czasami jakaś kobieta wreszcie zlituje się i napisze książkę lub nakręci film o damskiej naturze, ale cóż, kiedy odbiorcą są najczęściej także kobiety, które i bez tego same dobrze wiedzą, jakie są. A gdy prześledzimy historię świata, łacno zauważymy, że wtedy była najbardziej interesująca, kiedy maczały w niej palce kobiety (cherchez la femme, jak to mówią). Ilu faraonów pamiętamy? Spośród kilkuset – zaledwie kilku. Mało kto wie, kim był Totmes I, a o Kleopatrze i Nefretete każdy słyszał. Janowi III Sobieskiemu poświęcono w opracowaniach niewiele więcej miejsca niż jego szacownej małżonce – Marysieńce. A dzięki komuż to Mieszko przyjął chrzest? Dzięki Dąbrówce, rzecz jasna. A wielki Cezar August, jak powszechnie wiadomo, był zwykłym pantoflarzem, posłusznym jak dziecko swojej Liwii (dzięki czemu, zapewne, dożył późnej starości, miast zatruć się „nieświeżym” jedzeniem). Itp., itd… Bo to zła kobieta była… Różne wraże jednostki robiły czasami niewieście czarny PR, czyli – inaczej mówiąc – „koło pióra”. I bywało, ach bywało, że tej czy innej damie zrobiono kęsim, miast zachować jej zasługi we wdzięcznym sercu (patrz: Joanna d’Arc). Starano się szkalować różne świetlane postaci, przedstawiając je w jak najgorszym świetle. Poniżej kilka oburzających przykładów tej niecnej działalności: Piękna Helena: wykluła się podobno z łabędziego jaja, co, jak wiadomo, u ssaków – poza dziobakami – jest zasadniczo niemożliwe. Helena nie była dziobakiem. Należy więc domniemać, że zrobiła współczesnych w konia, starając się w ten sposób ukryć swoje prawdziwe pochodzenie. Wyszła za mąż za króla Menelaosa, za pośrednictwem którego rządziła sobie spokojnie Spartą aż do czasu, kiedy wpadł jej w oko niejaki Parys. Helena, która od urodzenia była ciekawa świata, pomyślała sobie, że oto nadarza się znakomita okazja, aby zaznać zagranicznych wojaży. Co przy Menelaosie było raczej niemożliwe, bo ten nic, tylko Sparta i Sparta. Porwała więc księcia Parysa do Troi, a tak sprytnie, że ten był święcie przekonany, iż było odwrotnie. Wycieczka krajoznawcza małżonki, nie wiedzieć czemu, nie spodobała się Menelaosowi, który przełamując wrodzoną niechęć do podróży, ruszył z wojskiem na Troję, wciągając w aferę swojego brata Agamemnona. Chłopaki sobie powojowali jakieś dziesięć lat, a w tym czasie Helena pochowała Parysa i wyszła za mąż za Deifobosa. Jednak po zwycięstwie Menelaosa pogoniła męża numer trzy na cztery wiatry i łaskawie wróciła do numeru jeden. Żyli potem długo i nieszczęśliwie. Kleopatra: zła królowa Egiptu. Lubiła porządzić dużym państwem. Mąciła w polityce i męskich głowach ile wlezie. Zaczęła od własnego brata, któremu została poślubiona, by u jego boku współrządzić Egiptem. Braciszek okazał się jednak mięczakiem niezdolnym do budowy wymarzonego Imperium. Został więc szybciutko zneutralizowany i Kleopatra zaczęła się rozglądać za kimś bardziej do rzeczy. Jej wybór padł na Juliusza Cezara, który był wprawdzie nienachalnej urody, ale za to miał duże wpływy. Juliusz niestety okazał się jednak również ciamajdą i dał się zabić grupce niewydarzonych spiskowców, czym bardzo, ale to bardzo zawiódł Kleopatrę. Następny na liście był Marek Antoniusz, który wydawał się idealnym narzędziem do realizacji wytyczonego celu. Młody, krzepki, wpływowy… Miał jednak wadę w postaci żony. No i nie okazał się zadowalająco aktywny w polityce międzynarodowej na linii Egipt-Rzym. A jak już wreszcie wziął się do roboty, to od razu przegrał bitwę pod Akcjum. Za karę Kleopatra zatruła mu życie. Scarlett O’Hara: pierwszą bizneswoman. Robiła w przemyśle drzewnym i rolnictwie. Męża nr 1 poślubiła ze złości, drugiego dla majątku, a trzeciego pod wpływem upojenia alkoholowego. Dwaj pierwsi odeszli w zaświaty przedwcześnie, trzeci w siną dal. Od wszystkich trzech wolała własną firmę. Tradycjonalistka o rasistowskich skłonnościach i upodobaniu do wykorzystywania taniej siły roboczej. Kiwała wszystkich okolicznych mężczyzn oraz urząd podatkowy. George Sand: powieściopisarka. Wolała spodnie od spódnicy i Chopina od de Musseta. Zmieniała kochanków jak rękawiczki. Używała cygar i niecenzuralnych wyrażeń. Przez kilka lat matkowała choremu na suchoty Chopinowi. Kompozytor jednak miał dosyć trudny charakter. Kaprysił jak dziecko, kaprysił, aż wykaprysił i George Sand się to znudziło. Ta zła kobieta wymieniła go na młodszy (i zdrowszy) model, a potem jeszcze obsmarowała w swoich pamiętnikach. Na szczęście nikt przy zdrowych zmysłach (i po manifestach feministycznych) nie uwierzy w te dyrdymały. Nawet mężczyzna, chociaż na ogół jest naiwny jak dziecko. Izabella Jarska Izabella Jarska, dziennikarka i pisarka. Specjalizuje się w Kulturze i w wywiadach, ale nieobca jest jej także tematyka Urody i Zdrowia. Autorka zbioru satyrycznych felietonów „Kot, jaki jest, każdy widzi”. Współautorka wywiadów do przewodnika „Polska na filmowo” Marka Szymańskiego oraz autorka tekstu do książki Anny Orłowskiej „Z miłości do makijażu”. Prywatnie miłośniczka kotów.

Leszek Mellibruda

Co jest najlepsze z życia? Jego smak (…), który głównie służy rozpoznawaniu przyjemności. Chociaż dla niektórych jest on sygnałem ostrzegawczym, czy coś można zasymilować do własnego życia i organizmu, czy nie – mówi znany psycholog społeczny, Leszek Mellibruda. Czym się zajmuje psycholog społeczny? Człowiekiem i jego otoczeniem. A tytuł twojego czasopisma, „Najlepsze z Życia”, to jest właściwie coś, co wielu psychologów uważa za drogowskaz w pracy z ludźmi. Bo co jest najlepsze z życia? Jego smak. A co jest największym problemem? Że ludzie mają zaburzone smaki. I nie mają świadomości ich rozmaitości. Potrafią rozróżnić słodkie i gorzkie, a smaków jest co najmniej pięć. Niektórzy mówią, że znacznie więcej. W związku z tym psychologia pomaga im w rozróżnieniu smaków życia, żeby się jeszcze bardziej w nim rozsmakowali. Oczywiście nie mówisz o smakach kulinarnych… Mówię o smakach mentalnych, związanych z jakością życia i ze stosunkiem do siebie oraz do innych ludzi. Ale głównie smak służy rozpoznawaniu przyjemności. Chociaż dla niektórych jest on sygnałem ostrzegawczym, czy coś można zasymilować do własnego życia i organizmu, czy nie. W związku z tym psycholodzy czasami pomagają w tej asymilacji duchowej, psychicznej, emocjonalnej oraz społecznej i to jest takie nasze zadanie, które jest bliskie idei twojego czasopisma. Z czym najczęściej ludzie do ciebie przychodzą, z jakimi problemami? Najczęściej pracuję z biznesmenami oraz menadżerami, którzy głównie przychodzą po to, ażeby lepiej, bardziej skutecznie uporać się ze wszystkimi zjawiskami towarzyszącymi naszym czasom chaosu i turbulencji. W związku z tym spora część ich oczekiwań w ramach takiego counselingu menadżerskiego – tak nazywam coaching, który się spopularyzował, ale spsiał na naszym rynku–- dotyczy z jednej strony pomocy w radzeniu sobie, zwiększaniu energii własnej i współpracowników, a z drugiej, znalezienia takiej ścieżki rozwoju osobistego oraz zawodowego ich i współpracowników, która dawałaby więcej radości, sensu oraz przekonania, że jest po co żyć. I jaka jest ta ścieżka szczęścia? Każdy ma trochę inną, chociaż wielu z nas depcze te same ścieżki. I to są ludzie najbardziej sfrustrowani i rozczarowani. Są zmęczeni, wypaleni, smutni… czasami z wczesnymi objawami depresji. A do tego, żeby kroczyć własną ścieżką, trzeba dużo odwagi, umiejętności i wiedzy… Potrzeba sporo energii, a w wielu przypadkach tego ludziom brakuje. Mówisz, że trzeba iść swoją ścieżką, ale teraz jest czas globalizacji i komercjalizacji. Czy zatem, tak naprawdę, możliwe jest, żeby być sobą, iść swoją ścieżką i jednocześnie robić karierę? W coraz większym stopniu właśnie te zjawiska i cechy, które wymieniłaś, są przyczyną tego, że ludzie poszukują siebie, chcą odnajdywać własną indywidualność. I dotyczy to nie tylko tych bardzo zamożnych, których na to stać. Nieprawda, że im zawsze łatwiej. Rzecz dotyczy również tych średnio zamożnych, którzy nie chcą pędzić za pieniądzem i układać życia według szczurzego wyścigu o miejsce w hierarchii, o to, żeby uzyskiwać poklask. Nie chcą pielęgnować w sobie swojego narcyzmu – choroby naszych czasów. Coraz większa liczba ludzi poszukuje siebie na tym świecie, ażeby mieć poczucie, że to ich życie jest coś warte oraz że oni są warci tego życia. A co byś powiedział osobie wypalonej zawodowo? Są różne postacie wypalenia zawodowego, tak jak jest wiele różnych jego przyczyn. W związku z tym część prawdy o wypaleniu każdy z nas jest w stanie odkryć poprzez zmianę perspektywy, założenie specjalnych mentalnych soczewek. Takich które będą pokazywać rzeczywistość – która zmęczyła w tej chwili – w postaci, na przykład, odległej. To są ćwiczenia wyobrażeniowe, ale paradoksalnie soczewki mentalne polegają między innymi na tym, że chcemy spojrzeć na siebie oczami naszego psa lub kota. Owe soczewki umożliwiają nam patrzenie z perspektywy innych ludzi, czasów itd. Jest spora liczba takich ćwiczeń mentalnych, wyobrażeniowych, ale również umysłowych, które powodują, że człowiek jest w stanie zobaczyć siebie inaczej. A wtedy to, co stało się wypaleniem, może być źródłem wielkiego ognia energii osobistej i napędu, czego bardzo często ludziom dzisiaj brakuje. Zatem, jak się coś kończy, to nie musi to być tragedia, tylko może być początek czegoś innego, wielkiego? Właściwie to jest jeden z elementów sztuki życia, aby umieć koniec zamienić na początek. Ażeby umieć zamienić stres i zmęczenie na coś, co pobudza, na zaangażowanie, pasję. W związku z tym dzisiaj uczymy się nowych funkcji w naszym życiu, takich transformerskich. Być transformerem to znaczy umieć przekształcić się i stanąć czasami na czterech łapach zamiast na dwóch nogach i nauczyć się chodzić na tych „łapach”. Są tacy, którzy to potrafią, a nawet niektórych to niesłychanie wciąga. Zauważyłam, że jest bardzo dużo sfrustrowanych osób po pięćdziesiątce. Z czego to się bierze? Są dwa główne źródła takiej frustracji 50+. Pierwszym jest to, które tkwi w nas. Ja należę do tej grupy wiekowej, chociaż nie sfrustrowanej. To są nasze różne przyzwyczajenia umysłowe, nasze odruchy intelektualne, nasze schematy oraz stereotypy, które nas po prostu zniewalają. Jesteśmy niewolnikami własnego umysłu, który każe nam myśleć co najmniej jak 25 lat wcześniej, jeśli nie lepiej. Drugie źródło, drugi powód to otoczenie. Jest ono pełne ostracyzmu. W rzeczywistości żyjemy w otoczeniu, które kieruje się tymi samymi stereotypami, które tkwią w nas, ale te stereotypy wyrażają się przeciwko nam. Czyli jesteśmy odrzucani, nietolerowani, wykluczani… Bardzo często są takie sytuacje, że ludzie nie chcą przyznać się do swojego wieku i robią wszystko, aby go ukryć. I to jest jeden z powodów – poza narcystycznym – aby lepiej, młodziej wyglądać. Często jest to ścieżka obrony przed otoczeniem. Skuteczna? Niejednokrotnie tak. Jest łatwiejsza dla kobiet niż dla mężczyzn. Okazuje się, że mężczyźni po 55 roku życia i dalej kroczą w kierunku większej radości i szczęścia, czego nie można powiedzieć o kobietach. Bowiem proces starzenia się ze względu na płeć mózgu odbierany jest zupełnie inaczej. Kobieta bardziej przejmuje się tym, że jest odtrącana wyłącznie z tego tytułu, że są widoczne jakieś objawy jej wieku. Mężczyzna mniej z tego powodu cierpi. A także w mniejszym stopniu jest źle postrzegany przez otoczenie w związku z tym, że jest siwy czy też ma zmarszczki. Wiele kobiet je u panów uwielbia. Czyli uważasz, że grupa 50+ jest grupą nieco dyskryminowaną? W bardzo wielu przypadkach tak. Jest to grupa ludzi, która wyłącznie z racji tego, że on, ona ma już pięćdziesiąt kilka lat, jest dyskryminowana, ponieważ to są takie negatywne odruchy społeczne. To trochę takie myślenie koczkodana, który starszego zawsze w stadzie wypchnie do tyłu. Ponieważ on nie może walczyć – powiada koczkodan – bo ma mniej ostre kły. A to oczywiście wszystko jest nieprawda. Walka, więc napęd, energia, jak i chęć zdobywania świata i smakowania życia, nie zależy od wieku ,tylko od nastawienia. Zależy od mentalności, która może być wiecznie młoda. Pracujesz z grupą czy indywidualnie? Pracuję i indywidualnie, i zespołowo. Często z tej pracy zespołowej wynikają potrzeby indywidualne, które nie zawsze można zaspokoić w grupie. Mam więc coraz więcej takich doświadczeń mentora, w dobrym tego słowa rozumieniu. Ludzie cenią sobie doświadczenie zarówno własne, jak i moje. W związku z tym często korzystają z mojego doświadczenia, które nie opiera się na przeszłości, tylko na teraźniejszości. Dlatego dla mnie tak ważną sprawą jest młodzież. Często odbywam zajęcia ze studentami i doktorantami, ażeby zbliżyć się mentalnie do tej grupy. Nie tylko po to, żeby ją zrozumieć, ale również aby pomagać ją zrozumieć innym pięćdziesięcioparolatkom. Co zachodzi? Co się zmieniło w ciągu ostatniej dekady w naszych relacjach z młodszymi? Czyli zalecasz integrację międzypokoleniową? Tak, ale do tego jest niezbędna pewna umiejętność adaptacji, ponieważ trudno jest oczekiwać, żeby młodzi adaptowali się do starszych, bo te czasy już minęły. Natomiast można bez poczucia krzywdy oczekiwać, że jeśli w moim sercu jest młodość, to również i ja będę chciał uczyć się od młodszych. A uczenie się rzeczy nowych jest niezwykle ważne. Oduczać się starych nawyków, czyli zmieniać zachowania nie tylko na nowe, ale również kasować stare, nieprzydatne, nieadaptowalne… I tu jest sztuka życia dzisiaj. Znam sporo osób starszych, które są nudne i młodzi ludzie uciekają od nich. A iluż ja znam trzydziestoparo- i czterdziestolatków, którzy są jeszcze bardziej nudni, niż można sobie to wyobrazić. Są monotematyczni, często uzależnieni od internetu. Mówią i myślą kategoriami „lajkowania”. Dlatego głównie oczekują „lajkowania” mentalnego innych. A to nie jest związane z wiekiem, tylko z osobowością. Głupota i nuda są cechą mentalności, a nie wieku. Czyli jeżeli spotykamy strasznie nudnego sześdziesięcioparolatka, to oznacza, że on przez całe życie taki był? Prawdopodobnie to jest ta jego ścieżka życia, w której czuje się najwygodniej. Ale wygoda jest niezwykle niebezpiecznym wrogiem smakowania życia. W związku z tym, jeżeli ktoś uważa, że wygoda i komfort to jego cele, to będzie nudny, ponieważ był nudny już dawno, tylko sam tego nie zauważył i inni mu tego nie zdążyli powiedzieć. A jaka jest różnica miedzy psychologiem społecznym a coachem? Różnica jest podstawowa. Mianowicie, często ludzie, którzy pełnią funkcję coacha, nie mają wykształcenia psychologicznego, natomiast psycholodzy są zawodowo przygotowani do tego, żeby taką funkcję pełnić. Niepokoi mnie często obserwowany fakt, iż coachami są ludzie ze skromnym osobistym doświadczeniem, ale z dużą wiedzą, za to jedynie akademicką. I w niektórych środowiskach, myślę tu szczególnie o „zwierzętach” korporacyjnych, wystarczy piękny język podręczników czy też najnowsze tłumaczenia z angielskiego różnych pojęć… I dla wielu to wydaje się być rokującym drogowskazem, a nie własny rozwój. Ja uważam, że w rzeczywistym coachingu istotą jest nie tylko wiedza, ale również umiejętność weryfikacji i konfrontacji tej wiedzy. Z jednej strony z własnym doświadczeniem życiowym, a z drugiej z tym, co jest tu i teraz, co nas otacza. Z tym wszystkim co występuje w czasach chaosu i turbulencji, w których właśnie żyjemy. Co uważasz za swój największy sukces, którym mógłbyś się pochwalić? Właściwie co miesiąc mam jakiś sukces. Moim sukcesem ostatnich paru miesięcy jest otrzymane zaproszenie do współpracy i wykładów na Politechnice Warszawskiej. Innym sukcesem było spotkanie ze środowiskiem poznańskich sędziów, którego obawiało się wielu psychologów. Chodziło o dyskusję i przekonywanie do mediacji jako sposobu pracy sądu. Jesteś mediatorem? Nie mam takich kompetencji, ale niejednokrotnie uczestniczę w mediacjach jako doradca. Ciągle mógłbym wymieniać jakieś moje źródła satysfakcji, bo tak właśnie rozumiem sukces. Nie jest moim sukcesem częste występowanie w telewizji, ale jest to pewnego rodzaju głębsza potrzeba, niż tylko parcie na ekran. Ponieważ ta potrzeba wiąże się z przekonaniem, że psychologia jest dla ludzi i trzeba ją upowszechniać. To jest jeden z powodów tego, że nierzadko jestem w mediach. Czy jesteś człowiekiem szczęśliwym? Jestem człowiekiem szczęśliwym, ponieważ potrafię się cieszyć z każdej chwili, potrafię oderwać się od kłopotów, od myślenia w kategoriach comiesięcznego płacenia kredytu. Umiem, patrząc w oczy mojemu kotu czy psu, kontrolować wyrzuty oksytocyny. A jednocześnie potrafię mieć wiele radości z kontaktu z ludźmi – takimi, z którymi nie muszę, a chcę przebywać. Co jest dla ciebie najlepsze w życiu? Oczywiście, oceniając życie w takich kategoriach, nie da się wskazać jednego powodu, o którym by można powiedzieć, że to jest właśnie najlepsze. Mam takie wrażenie, że jest wiele źródeł tego, co jest najlepsze w naszym życiu. I umiejętność ich odkrywania jest chyba jedną z najlepszych właściwości naszego nastawienia do życia. Odkrywania tego, co było w przeszłości, tego, co jest dzisiaj i marzenia o tym, co jeszcze może się stać? Mam wrażenie, że to są najlepsze właściwości moje i mojego życia, za co jestem bardzo wdzięczny. Co sądzisz na temat zjawiska hejtowania? Hejtowanie, chociaż z jednej strony jest obrzydliwą właściwością cywilizacji i Internetu, z drugiej pokazuje głęboko tkwiące w niektórych osobach potrzeby unicestwiania idei, ludzi, pomysłów… Często jest to przejaw zawiści, czegoś, co wiąże się w dużym stopniu z kulturą, ponieważ nie słyszałem, ażeby w takim nasileniu hejtowanie – szczególnie to internetowe, bo nie tylko takie może być – występowało w takich krajach jak Włochy, Francja, Niemcy czy Austria lub Szwajcaria. A być może hejtowanie sprzyja klimatowi polskiego piekła tylko w nowym, elektronicznym wydaniu. Bowiem hejtowanie powoduje, że ludzie nieświadomie pielęgnują patologiczne reakcje związane z własną paranoją. Myślenie w kategoriach paranoicznych, podejrzliwych, często nie sprawdzających rzeczywistości i idących na skróty, daje tym ludziom poczucie satysfakcji. Ulotnej, oczywiście. Ale, co groźniejsze w hejtowaniu, świat hejterów lubi się jednoczyć i to niestety jest ich siła. Póki co na hejterów jest jeden tylko sposób, dystansowanie się i odwaga do tego, żeby mimo ich działań robić swoje. Mam nadzieję, że będziesz robiła to, co robisz. A gdzie Leszek Mellibruda lubi spędzać urlop? W zeszłym roku odkryłem fantastyczne miejsca we Włoszech. Jestem zauroczony Portofino, w związku z tym wrócę tam w tym roku. Ponieważ góry, morze i kolorystyka nie tylko skał, ale i domów, nie mówiąc o klimacie nieprzepełnionym turystami, jest czymś, w czym fantastycznie się czuję A Brigitte Bardot to? Moje wspomnienie młodości.

Róża i Benedykt Frąckiewicz

– tryptyk – Południe Polski   Róża czerwono – muzycznie wyrosła pewnej wiosny w mieście polskiej piosenki – w Opolu. Już jako pączek, śpiewała do swej skakanki. Zanim w pełni rozwinęła płatki swojego talentu i nim w czerwonej sukience stanęła na scenie, brała lekcje śpiewu u samej Elżbiety Zapendowskiej. Przyszedł jednak czas, gdy proza życia zatrzymała ją w śpiewie na kilka lat. Obroniła się kolcami. Jak to róże maja w zwyczaju. Przesadzona, na emigracji, ciągle otwierała się na muzykę. Chłonna była każdej kropli jazzu, swingu, ballady… Odpowiedni klimat dla swego talentu znalazła w chórze, przy Polskiej Misji Katolickiej w Wuppertalu (w Niemczech), oraz we współpracy muzycznej z Tomaszem Glancem i Benedyktem Frąckiewiczem tworząc z nimi trio „t.r.b.” W płatkach czerwonej sukienki, Róża wystąpiła dwukrotnie w programie „Szansa na Sukces”, w pierwszej edycji „Voice of Polonia”, gdzie zajęła II miejsce…?…… Głębszym odcieniem czerwieni zarumieniła się Róża, gdy w pełni rozkwitu (a jednak i wyczekiwania) spotkała, w ogrodzie swojego życia „senną miłość, piękną miłość, prawdziwą miłość… i Anioł miłości, na swych skrzydłach uniósł ją i teraz wie, że to nie był sen…”. benrose b Północ Polski   Benedykt, gdy przyszedł pewnej wiosny na świat w Wejherowie, nie wiedział jeszcze, że w życiu szukać będzie piękna muzyki i swojej Róży. Romans z muzyką rozpoczął w wieku 12 lat. Benedykt uczył się gry na akordeonie, klarnecie. Następnie podjął studia muzyczne w Gdańsku, grał w zespole „Skutki Nudy”, występował na „Złotej Tarce”, w „Jazz nad Odrą” i nagrywał w Radiu Gdańsk. Wysoka, muzyczna fala Benedykta, na pewien czas opadła, przyciszona prozą życia. W tej przerwie, w tym spokoju, wciąż, tak naprawdę, otwarty był na dźwięki swojej miłości do muzyki. Pierwsze jej szumy usłyszał już jako emigrant. Z nową siłą jego muzyka zafalowała, gdy przyjął posadę dyrygenta orkiestry dętej i chóru, wstąpił do orkiestry wojskowej i podjął studia muzyczne w Düsseldorfie Z muzyką (kameralną, poprzez big band, do orkiestry symfonicznej) „popłynął” Benedykt na występy do Kanady, USA, Francji, Włoch, Belgii, Holandii, Australii, Litwy… wracając do swego „portu” w Solingen (w Niemczech), gdzie dyryguje chórem „Benedictus”, jest pedagogiem w dziedzinie gry na klarnecie i saksofonie, współpracuje z Tomaszem Glancem, a pewnego dnia, tak „późnym popołudniem”, w swoim życiu spotkał „ senną miłość, piękną miłość, prawdziwą miłość… i Anioł miłości, na swych skrzydłach uniósł go i teraz wie, że to nie był sen…” benrose4 Niemcy – Róża i Benedykt Frąckiewiczowie na emigracji   Benedykt ustąpił Róży miejsca w literkach swojego imienia, a Róża przytuliła się mocno. Tak powstał „Benrose”, czyli duet muzyczny i małżeński. Gdzieś, daleko od kraju, gdy oboje przeszli już wiele dróg i lat, spotkali siebie i swoją „senną miłość, piękną miłość, prawdziwą miłość… i Anioł miłości, na swych skrzydłach uniósł ich i teraz wiedzą, że to nie sen…”.

Maciej Miernik

Gwiazdy polskiej muzyki rockowej postanowiły pomóc choremu na nowotwór gitarzyście basowemu Maciejowi Miernikowi. Na rynku znajduje się muzyczny album „Help Maciek 2 LIVE”, na którym zagrali: Wańka Wstańka, Aurora, RSC, Jacek „Bielas” Bieleński i Made in Poland. Miernik jest znany z takich grup zimno falowych jak: 1984, Aurora, Noah-Noah, Restrykcja, Reflection i Flashback. Niestety jego świetnie zapowiadająca się karierę muzyczną, brutalnie zakończyła ciężka choroba. Obecnie muzyk potrzebuje pieniędzy na leczenie nowotworu układu krwiotwórczego, a koszty leczenia są bardzo wysokie. – Maciek Miernik, jest przyjacielem mojego męża Jacka Pałysa, z którym grał razem w zespole Aurora, i kiedy ciężko zachorował, postanowiliśmy mu pomóc. Mój mąż zaczął działać w Rzeszowie i Warszawie, aby zorganizować koncert dla Maćka, z którego pieniądze chcieliśmy przeznaczyć na jego leczenie – wyjaśnia Katarzyna Nierojewska-Pałys, współorganizatorka koncertów i produkcji płyty „Help Maciek 2 LIVE”. – Bardzo nas ucieszyło, kiedy z okazało się, że do pomysłu przyłączyło się wielu innych muzyków, którzy znali Maćka i cenili go za jego talent i dokonania muzyczne. Pierwszy koncert dla Maćka Miernika, zorganizowano w 2011 r, rzeszowskim klubie „Od Zmierzchu do Świtu”. W jego organizacji Pałysom bardzo pomógł Krzysztof Bara „Bufet”, czyli wokalista zespołu Wańka Wstańka, znanego przez miłośników rocka szczególnie ze słynnego numeru „Leżajski Full”. Pałysowie wspominają, że nie spodziewali się, że koncert stanie się początkiem wielkiej bezinteresownej pomocy dla Maćka ze strony wielu ludzi z branży muzycznej. – Wychodząc z pomysłem koncertu, nie spodziewaliśmy się, że tak to się rozwinie – mówi Jacek Pałys. – Po tym koncercie zaczęły się do nas zgłaszać kapele, nie tylko te, które znaliśmy z naszej muzycznej przygody z lat 80-tych. Odezwali się też przyjaciele z Warszawy, w tym Iwona Sierakowska-Czerniawska, żona Igora Czerniawskiego z zespołu Aya RL, czy Monika Gawlińska, żona Roberta Gawlińskiego z Wilków, które bardzo nam pomogły w organizacji koncertu w warszawskiej „Stodole”. W „Stodole” podczas koncertu „Help Maciek” zagrali: Wilki, Aurora, Aya RL, Eldo, Lady Punk, Made in Poland, Neo Retros, Piersi z Pawłem Kukizem, Ramona Rey, Róże Europy, Striwater, Sztyk, Variete. Następny koncert dla Maćka, zorganizowano w Rzeszowie w klubie Pod Palmą w lutym 2012 roku. Spotkały się tak kultowe znane zespoły, tzw. Rzeszowskiej Sceny Rockowej lat 80-tych. Przyjaciołom udało się zebrać wtedy sporo pieniędzy, bo na koncercie było ponad tysiąc osób, a ponad trzysta nie weszło na salę z powodu braku miejsca. – W Rzeszowie spotkały się trzy pokolenia fanów. Największą atrakcją podczas koncertu „Help Maciek 2” w Rzeszowie był występ grupy RSC w pierwszym składzie z Andrzejem Wiśniowskim, który wyjątkowo zgodził się wrócić na scenę – opowiada Katarzyna. – Doszliśmy do wniosku, że skoro udało się zmobilizować tak ogromną rzeszę ludzi, to musimy działać dalej. Iwona Sierakowska-Czerniawska uruchomiła nawet stronę z informacja o możliwości wpłaty 1 procenta podatku na leczenie Maćka. W pewnym momencie Pałysowie wpadli na pomysł wydania płyty z rzeszowskiego koncertu. Jak mówią ten pomysł siedział gdzieś w ich głowach od samego początku. – Chcieliśmy ją wydać jako formę podziękowania i pamiątki dla wszystkich, którzy brali udział w organizacji koncertów i w nich występowali. Tym bardziej, że wszystkie kapele grały za darmo – dodaje Jacek. I udało się. Na początku tego roku na rynek trafił rewelacyjny czteropłytowy album „Help Maciek 2 LIVE”. Zarejestrowano na nim zapis z rzeszowskiego koncertu. Jest to jedyny zapis DVD i CD, jaki powstał przy współudziale gwiazd rzeszowskiej sceny muzycznej lat osiemdziesiątych oraz zaproszonych gości. Udało się na nim skompletować zespoły z terenu województwa Podkarpackiego, które były znane i cenione w Polsce w latach 80-tych. Niektóre, jak RSC, reaktywowały się i zagrały na scenie po trzydziestoletniej przerwie. Na płycie znajdują się utwory takich wykonawców jak: Aurora, Wańka Wstańka, RSC, Made in Poland i Jacek Bieleński. W albumie umieszczono kilkanaście utworów. Najbardziej znane to: „Polska” i „Świnie” zespołu Aurora, „Leżajski Ful” Wańki Wstańki, brawurowo wykonywany przez Bufeta. Na płycie znalazły się też utwory: „Marynarze Łodzi” Jacka Bieleńskiego, „Future Time” Made in Poland oraz „Kradniesz mi moją duszę” i „Życie to teatr” kultowego RSC. – Ja podchodzę do tej płyty w sposób historyczno-emocjonalny, bo miałam przyjemność pracować w zespole ludzi, który tworzył tą płytę. Dodatkowo mam ogromny szacunek dla chłopaków, którzy grali w trudnych, komunistycznych czasach i przez tą muzykę z komuną walczyli. Wielu z nich, jak chociażby Maciek, musiało emigrować z Polski w poszukiwaniu pracy, bo tu za czasów PRL byli skończeni. To nie są słowa na wyrost, bo można sprawdzić, że nie było im łatwo poruszać się w świecie muzyki w tamtych czasach – dodaje Katarzyna. Płytę „Help Maciek 2 LIVE”, można kupić za pośrednictwem Internetu. Wszystkie informacje dotyczące zakupu znajdują się na Facebooku – wydarzenie HELP MACIEK 2 LIVE. Nakład wydanej 14 stycznia płyty wyniósł 1000 szt.   życie zapisane jest w geometrii kwadrat cztery ściany cztery kąty prostokąt otwiera dla ciebie ulicę czasami jeszcze jakiś trójkąt który wpisuje cię w melodramat potem nadzieja że życie kołem się toczy Joanna Wicherkiewicz