Z Krzysztofem Ogonowskim rozmawia Katarzyna Czajka
Krzysztof Ogonowski (’81) współtworzy we Włoszech ważny międzynarodowy nurt w sztuce współczesnej Immagine & Poesia, którego główną ideą jest łączenie poezji z malarstwem. W latach 1996-2001 studiował poezję współczesną pod okiem poetki Karoliny Turkiewicz-Suchanowskiej. Jest laureatem wielu konkursów poetyckich i autorem książek: po-kuszenie (2002), parkur (2010), Trzynaście (na szczęście) (2013). Malarstwa uczył się podczas studiów architektonicznych w katedrze prof. Jana Rylkego i ma wiele osiągnięć na tym polu, m.in. wygrał Międzynarodowe Biennale Malarskie we Władywostoku (Rosja, 2013) w kategorii malarstwo profesjonalne. Otrzymał wiele wyróżnień w ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach architektonicznych, m.in. w Berlinie, Katowicach, Żelazowej Woli, Warszawie, Konstancinie-Jeziornej itd. Jest między innymi współautorem rewaloryzacji Muzeum Fryderyka Chopina. W swojej twórczości inspiruje się geometryczną teorią strun.
Katarzyna Czajka: Jestem zafascynowana twoją twórczością. Chciałabym dowiedzieć się więcej na twój temat, ale tego, czego nigdzie nie ujawniałeś, co nie są powszechnie wiadome.
Krzysztof Ogonowski: Jest kilka rzeczy dotyczących mojej twórczości, o których mało kto wie. Jedna z nich to historia prawie jak z filmu. Unikam skandalu z nią związanego jak ognia, ale już trochę czasu minęło, odkąd się wydarzyła, i jest nadzieja na pozytywne rozwiązanie sprawy – myślę więc, że mogę o tym opowiedzieć. Otóż chodzi o moją pracę dyptyk czerwony, która po wygranej na biennale malarskim we Władywostoku pozostała do dziś w Rosji.
W jakiej kategorii wygrałeś? To było międzynarodowe biennale?
Wygrałem to międzynarodowe biennale w kategorii malarstwa profesjonalnego, a wyróżnionych zostało jeszcze kilku artystów z Korei Południowej, Wietnamu, Rosji i innych państw. Wracając do tej historii jak z filmu, to po wygranej był bardzo duży nacisk ze strony Ministerstwa Kultury Rosji i organizatorów na promocję nagrodzonych prac na całym świecie. Zaproponowano nam, wszystkim wyróżnionym, szeroki cykl promocyjny, a mi dodatkowo wykłady na uczelniach artystycznych w Moskwie i innych miastach. Miałem przybliżyć tam swoje i generalnie europejskie malarstwo współczesne, gdyż dla nich to jest coś zupełnie odmiennego, taka ciekawostka mocno różniąca się od azjatyckiego malarstwa. To był październik 2013 roku.
Odbyły się te wykłady?
Poproszono mnie o przysłanie treści wykładów, co uczyniłem, i wtedy nastała cisza. Na moje nieszczęście dodatkowo wybuchł konflikt na Ukrainie, a raczej nabrał większych rozmiarów. To był rok, gdy planowano również zorganizowanie roku kultury polsko-rosyjskiej. Do Rosji miały jechać moje prace. To wydarzenie kulturalne nie doszło do skutku ze względów politycznych. Nagle wszelkie moje rozmowy za stroną rosyjską się urwały. Nie rozumiałem, co się dzieje. Niestety z organizatorami biennale również pogorszył się mój kontakt. Wiem nieoficjalnie, że mieli nieprzyjemności za to, że nagrodzili mnie – Polaka, którego teksty z obrazów były na język rosyjski tłumaczone przez mojego znajomego ukraińskiego artystę. Mimo wszystko chciałem odzyskać moje prace, które są cząstką mnie – są dla mnie bezcenne. Prosiłem o pomoc znajomych, różne organizacje kulturalne – generalnie wszystkich, którzy mogli mi pomóc w pominięciu całej tej politycznej ścieżki, która mogłaby mi jedynie zaszkodzić. Bezskutecznie.
Jak myślisz, co się takiego wydarzyło, że tak zmieniono do ciebie stosunek?
Chyba byłem niewygodną osobą nie tylko z powodu rzeczy, o których już wspomniałem, ale również z tego względu, że cały cykl Trzynaście (na szczęście) , do którego należy dyptyk czerwony, na samym początku opatrzyłem w Manifest, który opublikowałem we Włoszech, w Polsce i Rosji. Ten Manifest w dużym uproszczeniu mówi o tym, że nasza cywilizacja skończyła się i że istnieje konieczność budowania nowej rzeczywistości. Myślę, że Rosjanie z perspektywy tego Manifestu odczytali moje prace jako zagrożenie, ponieważ nie pasowały do ich wizji świata. Potem dodatkowo wokół mnie zaczęły pojawiać się i znikać różne osoby. Całość zaczęła nabierać dziwnego charakteru. Czułem się jakbym był uwikłany w jakąś fabułę thrillera, ale to działo się naprawdę! W pewnym momencie przytrafił mi się poważny wypadek, w wyniku którego przeszedłem kilka operacji i siłą rzeczy postanowiłem zniknąć na jakiś czas. Całość tej sytuacji w tym okresie trochę się uspokoiła, ale wiem, że to jeszcze nie koniec tej historii, bo nadal nie odzyskałem swoich obrazów. Ostatnio dostałem wiadomość od moich znajomych malarzy z Rosji – profesorów jednej z Akademii Sztuk Pięknych, w której były zdjęcia moich zaginionych obrazów w tle, przedstawicieli jakiejś chińskiej delegacji. Generalnie ucieszyłem się, bo zobaczyłem, że obrazy są całe, ale ta lapidarna wiadomość znowu dała mi dużo do myślenia – o co w tym wszystkim chodzi. Kolejny raz potwierdzili, że oddadzą mi moje prace, a z drugiej strony tego nie robią. Boję się nawet myśleć, jak to wszystko się skończy. Jestem jednak niepoprawnym optymistą i wierzę w pozytywne zakończenie tej historii.
Jesteś zafascynowany i zainspirowany Platonem?
W cyklu Trzynaście (na szczęście) są faktycznie pewne odniesienia do Platona – bryły, wielościany foremne – tam to się ciągle przewija. Wynika to z tego, że teoria strun, która jest filozoficzną podstawą tego cyklu i w ogóle mojej twórczości, w pewnym sensie koresponduje z filozofią Platona, choćby w sprawie budowy wszechświata i jego funkcjonowania. Teoria strun zakłada, że świat jest zbudowany z pewnych drobinek. Źródło tego sposobu myślenia pochodzi właśnie od Platona, więc naturalnym dla mnie było to odniesienie. Cykl Trzynaście (na szczęście) jest fundamentem do dalszych moich prac. Bez niego docelowy odbiorca nigdy nie zrozumiałby kolejnych obrazów i wierszy. Tak samo jak nigdy by ich nie zrozumiał, gdyby analizował osobno teksty i osobno warstwę estetyczną obrazów. Najlepszym dowodem na to jest pewien krytyczny artykuł z 2011 roku opublikowany w pewnym bardzo poczytnym miesięczniku kulturalnym na temat (co dla mnie niezrozumiałe) wyłącznie moich tekstów. Otóż pewien znany krytyk literacki, analizując tylko fragment mojej twórczości i to obejmującej wyłącznie moje teksty, zarzucił mi, że nurzam się – jak to pięknie określił – w „nieokreślonym nastroju”. To dla mnie dowód, że część krytyków jedynie szybko czyta, ale mało rozumie. Z pewnością ten pan nie zorientował się, że reprezentuję nurt Immagine & Poesia i że to, co robię, jest zrozumiałe jedynie w holistycznym ujęciu: tekstów, obrazów i pewnej filozofii. W tej chwili, tu w mojej pracowni na Starej Pradze w Warszawie, pracuję nad pierwszym obrazem do nowego cyklu. Wysłałem szkice tej pracy do zaprzyjaźnionych malarzy, ponieważ zawsze konsultuję to, co robię, i w jakiś wymierny sposób sprawdzam. Podobnie robię z tekstami, to znaczy na ogół wysyłam je na konkursy poetyckie i poprawiam je do momentu, aż zostaną zauważone i nagrodzone.
Dlaczego konsultujesz to, co robisz?
Konstancja, moja przyjaciółka i menedżerka, zawsze się śmieje z mojego braku pewności siebie, ale taki jestem. Dla mnie sztuka to świat ciągłego eksperymentu. To świat, gdzie stawiam nogę do przodu, a po chwili cofam ją, żeby spojrzeć krytycznie na to, co zrobiłem. Moja niepewność siebie wynika z onieśmielenia i szacunku dla Słowa i Obrazu. Materia, w której się poruszam, jest bardzo skomplikowana. Nie będę udawał, że ja z tej całej teorii strun wszystko rozumiem. Przeczytałem na jej temat mnóstwo opracowań i wypowiedzi specjalistów z różnych dziedzin, a rozumiem z tego może 20%… Ale to i tak dużo, a przynajmniej jest to poziom wiedzy na tyle wystarczający, abym mógł włączyć się do tej całej dyskusji w sposób najbliższy mi, czyli poprzez sztukę. Oczywiście często zadawałem sobie pytanie: czy artysta w ogóle może się ośmielić wypowiadać w tym temacie? Jakkolwiek było, teoria strun dotyka bardzo trudnych spraw – tych rzeczy, o których ludzie świadomie na co dzień nie myślą. Jest to jednak jedna z najważniejszych teorii okresu, w którym żyjemy. Teoria ta może w przyszłości bardzo zmienić naszą rzeczywistość. Poza tym daje nadzieję na możliwość stworzenia lepszego świata i dlatego ostatecznie uznałem, że moim obowiązkiem jest przybliżyć ją ludziom w sposób najprostszy w odbiorze, czyli właśnie poprzez sztukę. Teoria strun może stać się podwaliną pod niesamowity krok do przodu, ważny dla naszego istnienia w ogóle. Tym bardziej że nasza cywilizacja się skończyła. Musimy budować nową rzeczywistość. Jej zalążki już powstają, ale całościowo nie jest to proces świadomy, przynajmniej dla większości ludzi.
Chciałabym poznać motywy. Co tobą kieruje?
Kieruję się chęcią przetrwania. Przetrwania nas wszystkich, ale nie na byle jakim poziomie. Interesuje mnie bardziej doskonała forma. Niestety, tak jak napisał kiedyś Różewicz, obecnie „byle jakoś ogarnia masy i elity (…) byle jaki Konrad zamienia się w byle jakiego Gustawa”. Bylejakość mnie nie interesuje (!), bo jest to najkrótsza droga do samozniszczenia – ostatecznie również w tym podstawowym sensie, to znaczy biologicznym. Konieczność stworzenia lepszej cywilizacji, a jednocześnie przetrwania gatunku ludzkiego w lepszym wymiarze, to jedyny imperatyw, który zmusza mnie do tworzenia. Może jeszcze tego nie widzimy, bo ciężko zauważyć coś będąc bezpośrednio w centrum cyklonu, ale uważam, że nasza cywilizacja skończyła się i zaczyna tworzyć się coś nowego. Powstaje pytanie: czy ta nowa rzeczywistość będzie lepsza? Kolejne pytanie: czy ta nowa rzeczywistość ma być tą rzeczywistością, a nie inną także w sensie wymiarów równoległych. Wiem, że to może być trochę niezrozumiałe, ale gdy spojrzymy na to pytanie z perspektywy teorii strun, która zakłada istnienie rzeczywistości równoległych, to może mieć sens. Czym są rzeczywistości równoległe? Czy można je sztucznie stworzyć? Wiele osób, czytając to, będzie pewnie pukać się w głowę, ale chciałbym tym osobom przypomnieć, że jeszcze na początku XX wieku ludzie nie wiedzieli, że fizycznie może istnieć coś takiego jak Internet czy bomba atomowa. Teoria strun daje nadzieję, że gdzieś można stworzyć lepszy wymiar naszej cywilizacji i to w różnych wariantach, a cykl Trzynaście (na szczęście) to dopiero początek tego kierunku myślenia.
Dlaczego nazwałeś ten cykl Trzynaście (na szczęście)?
Po pierwsze: na cykl składa się trzynaście obrazów i trzynaście wierszy. Tak dla jasności – nie planowałem tego z góry, po prostu uznałem, że te trzynaście prac wyczerpuje temat, który analizowałem. Po drugie: pracowałem nad tym cyklem trzynaście lat. Również tego nie planowałem. Po trzecie: uważam, że liczba trzynaście przynosi mi szczęście. Kiedyś byłem z Konstancją w kasynie i za każdym razem jak obstawialiśmy trzynastkę, to coś wygrywaliśmy. Ja nie lubię kasyna, bo tam przeraża mnie przypadkowość. Choć niby prawdopodobieństwo wygranej można obliczyć… znany malarz Francis Bacon uwielbiał kasyna i przypadek w życiu, i wiele razy o tym mówił w kontekście swojej techniki malowania. Mnie świadomość przypadku przeraża. Ja lubię rzeczywistość, która jest przewidywalna. Moje prace z Trzynaście (na szczęście) nie są przypadkowe. Stanowią analizę tego, co nas otacza. Cykl, nad którym obecnie pracuję (który stanowi logiczną kontynuację moich prac), to już trochę zabawa w wizjonerstwo – próbę określenia nowej lub nowych rzeczywistości. Tutaj przypadek, tak jak w kasynie, będzie odgrywał już większą rolę, ale liczę na szczęście.
Wróćmy zatem do stworzenia świata. Jak uważasz, świat stworzył Pan Bóg? Czy Bóg istnieje?
Nie wierzę (choć nie wiem, czy to dobre określenie w odniesieniu do tego, co teraz powiem) w to, że Boga nie ma. Od strony fizycznej, matematycznej, a także filozoficznej – problem polega raczej na uświadomieniu sobie Kim lub Czym tak naprawdę On jest i po co nas stworzył ? Dlaczego jesteśmy jego częścią? W tym ujęciu, to w jaki sposób rozumiemy M-Teorię czy Zasadę Nieoznaczoności jest problemem relatywnie nieistotnym choć wartym udowodnienia, bo w istocie rzeczy potencjalnie stanowi on opis fragmentu natury samego Boga. Instynktownie czuję, że wszystkie religie i wierzenia dotyczące natury świata i Boga są opisem tego samego zjawiska fizycznego opisanego z różnych perspektyw. Im bardziej się zagłębiam w to wszystko, tym bardziej wydaje mi się, że coś tak pięknego i złożonego jak rzeczywistość, w której żyjemy, nie mogło powstać samo. Ot, tak sobie. Jest Bóg. Ja uważam, że wszystko, co nas otacza, w skali makro, mikro to jest właśnie Bóg. Fragment Boga jest w tobie, we mnie, w desce, w podłodze, w lampie. Trochę mnie dziwi takie uproszczenie (choć mam szacunek do wszystkich religii), że Pan Bóg jest przedstawiany jako starszy pan, który siedzi w chmurach. To jest zaszłość z poprzednich epok, gdy ludzie przemierzali setki kilometrów na kolanach, żeby zobaczyć Pana Boga na ołtarzu. Kościół musiał jakoś dotrzeć do wyobraźni wszystkich niepiśmiennych, a taki wizerunek pomagał. Niestety ta retoryka w obecnych czasach jest trochę anachroniczna.
Powróćmy do cyklu 13 obrazów.
Niektóre osoby dziwią się, że w tym cyklu (szczególnie w ostatniej jego części) pojawia się tak wiele tekstów destrukcyjnych, gdzie podmiot liryczny usiłuje zabić siebie, ciebie, zabić innych, zniszczyć wszystko. Niektórych dziwi to, dlaczego w taki sposób to ujmuję i w ogóle piszę o tym. Dlaczego tą wszechobecną destrukcję pokazuję na tle projektu jakiegoś kościoła, miasta, krajobrazu. To jest metafora obrazu i słowa. Dużym uproszczeniem jest interpretacja tego wprost. Ja zwyczajnie opisuję naszą rzeczywistość, której istotą jest wszechobecne zniszczenie. Zabijamy na różne sposoby. Niszczymy wszystko, dlatego uważam, że człowiek świadomie i nieświadomie dąży do samozniszczenia. Oczywiście ten proces nie może trwać w nieskończoność. Nasza cywilizacja osiągnęła już ekstremum swojego zniszczenia. Nie da się tego dalej ciągnąć. Poza tym pojawiają się różne nowości techniczne i pewne zmiany w sposobie myślenia, które stanowią zalążek nowej cywilizacji. Ona może powstać tutaj – na Ziemi. Jeżeli jednak zniszczymy również Ziemię, to nie wykluczałbym stworzenia takiej cywilizacji gdzieś w naszym wszechświecie, multiwszechświecie lub w rzeczywistości równoległej.
Czyli uważasz, że powinno się zniszczyć wszystko, żeby mogło coś powstać na nowo?
Generalnie wszystko tak przebiega. Jest to pewien rodzaj sukcesji. Umiera coś, powstaje coś. Ten naturalny rytm dotyczy również cywilizacji. To nie jest nic nowego. Niektórym może się wydawać, że jest to proces negatywny, ale ja prezentuję to w ujęciu pozytywnym. Odpowiedzialność za zniszczenie naszego świata spoczywa na nas wszystkich, również odpowiedzialność za stworzenie nowego świata spoczywa na nas wszystkich. Cykl, nad którym obecnie pracuję, dotyczy poszukiwania właśnie tej nowej i mam nadzieję, że lepszej rzeczywistości.
Kiedy zakończysz ten drugi cykl?
Nie wiem. Może za 10 lat, może za 20. Jak na razie mam połowę pierwszego obrazu, nad którą pracowałem ostatnie 2 lata, i kilka wersów. Nigdy nie przychodziło mi łatwo stworzenie czegoś, tym bardziej że nie opieram się na utartych schematach artystycznych. Autonomicznie tworzę coś zupełnie nowego. Pośpiech jest niewskazany.
Odniesiesz się do wypowiedzi znanego polskiego malarza Janusza Lewandowskiego na temat… burzycieli? Trochę nawiązuje do tego, co mówisz, ale jest innym stanowiskiem.
Lewandowski krytycznie odnosi się do rewolucji – do niszczenia pewnego istniejącego ładu. W pewnym sensie ma rację, ponieważ dostrzega całe zło, które towarzyszy tym przemianom, ale one są cząstką tego naturalnego cyklu, o którym mówiłem. Nie za bardzo jednak rozumiem, dlaczego swój wywód wyprowadził z twórczości Malewicza. Domyślam się, że Lewandowskiemu chodziło o to, że Malewicz stworzył dość radykalny kierunek w malarstwie, jakim jest suprematyzm. To dla przedstawiciela malarstwa pejzażowego może być rzeczywiście szok i rewolucja. Chociaż uważam, że współczesne malarstwo pejzażowe również jest bardzo rewolucyjne i radykalne, co uświadomiłem sobie po obejrzeniu wystawy w 2014 roku pt. „Landshaft, Landshaft…” w warszawskiej galerii aTAK! Wszystko jest kwestią percepcji. Dla mnie osobiście Malewicz w swojej twórczości afirmuje linię prostą i niewystępujący (jak twierdził) naturalnie w przyrodzie kwadrat. Te elementy uznał za symbole przewagi człowieka nad chaosem, w jakim się znajduje. Uważam, że Malewicz dążył do uporządkowania otaczającej go rzeczywistości z jednoczesnym podkreśleniem dominacji człowieka i w tym ujęciu nie był on wcale rewolucjonistą. Oczywiście na studiach architektonicznych szczegółowo analizowałem twórczość Malewicza, ponieważ ma ona wiele inklinacji architektonicznych i urbanistycznych. Bardzo cenię tego artystę. Jest dla mnie autorytetem. Jego twórczość stawiam na równi z twórczością innego wielkiego malarza, jakim jest dla mnie Mark Rothko. Osobiście nie postrzegam siebie jako burzyciela – chociaż wiem, że wiele osób traktuje to, co robię, jak kompletną rewolucję i jakieś szaleństwo. Podczas jedynej mojej indywidualnej wystawy w Polsce, jaką miałem w 2013 roku, publicznie zarzucił mi to jeden z profesorów warszawskiej ASP – uważając jednocześnie to, co robię, za niebezpieczne.
Ale ja pytam o twoje poglądy, które przenosisz przecież na swoje dzieła. Jesteś rewolucjonistą?
Myślę, że nie. Nie postrzegam siebie tak jak na przykład znany francuski malarz Jacques-Louis David postrzegał siebie. Jego wręcz należy nazwać rewolucjonistą! Mam jednak świadomość tego, do czego go to doprowadziło i jest to dla mnie przestroga. Lubimy myśleć, że geniusze malarstwa to wspaniali ludzie, a jak widać na przykładzie Davida – niekiedy są to bezwzględni tyrani. Ja nigdy nie wyjdę na ulicę i nie będę mordował w imię jakiejkolwiek idei. Mam bardzo analityczny umysł, dzięki czemu skupiam się na studiowaniu rzeczywistości, w jakiej się znajduję, jak również staram się wyobrazić, jak ta rzeczywistość się zmieni – jak może się zmienić. Takiej postawy nie nazwałbym rewolucyjną. Oczywiście z tym można polemizować. Dla mnie jednak rewolucjonistą nie jest osoba, która stoi obok i opisuje to, co widzi. Rewolucjonistą jest ktoś, kto chwyta za broń i leci na barykady. Ale ja siebie tak nie postrzegam. Ja działam analitycznie, a nie pod wpływem emocji. Wyciągam wnioski. Jedyne niebezpieczeństwo, jakie dostrzegam w swoich pracach, to to, w jaki sposób mogą one być wykorzystane, jeżeli znajdą się w niepowołanych rękach, ale na tej zasadzie każda idea może być niebezpieczna.
Jesteś więc komentatorem i wizjonerem? Przewidujesz, co może się wydarzyć?
Bardzo chciałbym być wizjonerem, ale ja sam o sobie na pewno tak nie powiem. To byłaby straszna buta z mojej strony. To czy moje prace są wizjonerskie i stanowią poprawny komentarz do rzeczywistości, może ocenić indywidualnie jedynie ich odbiorca – oczywiście, jeżeli wysili się na przeprowadzenie tego typu rozważań. W dzisiejszych czasach ludzie jednak mało są skłonni do tego typu refleksji. Są skupieni na sobie, finansach i różnych innych rzeczach, które powodują, że są mało szczęśliwi. To jest przygnębiające. A tak na dobrą sprawę wystarczy przeanalizować siebie i to, co nas otacza, i wyciągać wnioski. Odpowiedzieć sobie na pytanie: co sprawia, że jesteśmy bardziej szczęśliwi i lepsi? Trzeba umieć cieszyć się, bo życie jest strasznie przewrotne – niestety ta sinusoida ciągle nam towarzyszy. Generalnie to nie ma żadnego znaczenia, jeżeli człowiek ma coś, co go trzyma na powierzchni, np. sztukę, rodzinę, przyrodę. Ale żeby być na powierzchni, to bycie rewolucjonistą to trochę za mało. Na chwilę wyskoczysz do góry, a za chwilę i tak spadniesz. Ważne, żeby wyjść spoza takiej sztampowej ramy: praca – dom i, Boże, kolejna rata kredytu! To wszystko jest jakaś odpowiedzialność, ale nawet gdyby to wszystko gdzieś tam się zawaliło – to co wtedy? Nic. To generalnie nie ma znaczenia. To jedynie początek czegoś nowego. Czasami zniszczenie czegoś, prowadzi do powstania czegoś lepszego i taką nadzieję trzeba w sobie mieć. To jest właśnie ta sukcesja, o której tyle mówię w swojej twórczości, dlatego uważam, że moje prace dają nadzieję i coś bardzo pozytywnego. Mieliśmy (a może jeszcze mamy?) kryzys finansowy, jeden z największych w historii, ja w cyklu Trzynaście (na szczęście) ten kryzys i sytuację ekonomiczną na świecie uznaję za jedną z przyczyn końca naszej cywilizacji. Inne przyczyny dotyczą kwestii środowiska naturalnego, polityki, komercyjnego Internetu, ciągłego zagrożenia nuklearnego itd. To wszystko stanowi o naszej złej kondycji ludzkiej. Ludzie na co dzień tego nie zauważają albo nie chcą zauważać.
A nie sądzisz, że początkiem tej autodestrukcji jest globalizacja?
Globalizacja, jak każde zjawisko, ma pewne wady i zalety. Oczywiście w swoich pracach opisuję jedno i drugie, ale nie nazywam tego wprost. Chowam się za czymś tak delikatnym i bezpiecznym jak wiersz, jak metafora, obraz. Nie używam wprost określenia: globalizacja. To słowo jest mało poetyckie.
Skąd się wziął kryzys finansowy?
Z chciwości i nieuczciwości ludzi. Z braku realnej odpowiedzialności społecznej instytucji finansowych. Z nieudolnego i archaicznego prawa finansowego, które nie nadąża za wszystkimi zmianami – z braku odpowiedzialności i wiedzy rządzących. Negatywne skutki globalizacji widzimy między innymi w kwestiach ekonomicznych. Kryzys finansowy, z jakim mamy jeszcze niestety do czynienia, powstał w jednym miejscu – na rynku amerykańskim i pociągnął za sobą lawinę załamań finansowych na całym świecie. W Stanach Zjednoczonych kryzys finansowy rozpoczął się od sektora kredytów hipotecznych obarczonych wysokim ryzykiem, tzn. dotyczył kredytów typu subprime i całego mechanizmu giełdowego na tym opartego. Kryzys rozlał się po całym świecie ponieważ rynek finansowy to struktura naczyń połączonych. Osobiście bardzo dziwiłem się polskim rządzącym, którzy butnie prezentowali nasz kraj jako zieloną wyspę na mapie ekonomicznej świata. Jak bardzo trzeba być ślepym, żeby nie widzieć sytuacji większości zwykłych ludzi w naszym kraju oraz żeby nie umieć określić realnego zagrożenia, które istnieje do dnia dzisiejszego? Nasz rynek ekonomiczny ma blade odcienie zieleni tylko dlatego, że jesteśmy dużym krajem z dużą konsumpcją wewnętrzną. To jednak nie zmienia faktu, że zagrożenie załamania finansowego jest u nas nadal bardzo realne. Co więcej, również jego przyczyną może być rynek kredytów hipotecznych. Mamy setki tysięcy kredytobiorców w kredytach walutowych, głównie we frankach szwajcarskich i euro. Ten problem coraz bardziej nasila się i będzie rósł na sile szczególnie przy naszej nadal słabej koniunkturze. Rządzący i wielu ekonomistów nie ma pomysłu na tę sytuację. Co więcej słyszę idiotyczne oskarżenia, że ci kredytobiorcy sami ponoszą odpowiedzialność za swoje kredyty i nie należy im pomagać. Ta retoryka jest jednak błędna i wynika z nieznajomości mechanizmu oszustwa, jakiego dopuściły się banki, oraz nieumiejętności wyobrażenia sobie konsekwencji masowej niewypłacalności takich kredytobiorców. Banki stworzyły sprytne i nieuczciwe narzędzie do sprzedaży kredytów walutowych, o czym do tej pory nikt otwarcie nie mówił. Otóż wprowadzili ich agresywną sprzedaż z wykorzystaniem pewnych zabiegów socjotechnicznych, np. prezentowali oferty różnych kredytów pokazując niższy poziom rat kredytów walutowych. Kredyty te w okresie dobrej koniunktury były znacznie atrakcyjniejsze z perspektywy miesięcznej raty. Paradoksalnie ludzie często nie mieli zdolności kredytowej na kredyty złotówkowe, bo miały wyższą ratę ze względu na wysoki WIBOR (polityka RPP niestety również przyczyniła się do tego) no i siłą rzeczy musieli wybrać kredyty walutowe. Oferty kredytów walutowych były również znacznie atrakcyjniejsze pod względem pozostałych kosztów: prowizji, marży, ubezpieczeń. Banki dodatkowo agresywnie wymuszali na swoich doradcach realizację planów sprzedażowych – ci, żeby spełnić oczekiwania, często wprowadzali w błąd swoich klientów lub oficjalnie bagatelizowali samo ryzyko walutowe. Niestety bagatelizowanie tego ryzyka było powszechne w prasie, telewizji itd. W tej całej sytuacji należy jeszcze pamiętać, że to banki są podmiotem profesjonalnym, zaś klienci to często osoby, które nie mają bladego pojęcia o kredytach. Ten mechanizm trzeba nazwać wprost oszustwem, zaś jedyne konsekwencje powinny ponieść banki, które zarobiły na tym obrzydliwie i niemoralnie duże pieniądze, np. już na samym początku przy uruchomieniu kredytu na spreadzie walutowym. W tej sytuacji mam nadzieję tylko, że poszkodowani nie dadzą sobie wmówić, że to jest ich wina, że będą mieli odwagę i siłę stać po stronie prawdy. Tego typu sytuacji jednoznacznie niemoralnych w polskim systemie bankowym jest więcej, ale zabrakłoby mi czasu na opowiedzenie o tym wszystkim. Polski system prawny w tym zakresie również jest bardzo nieudolny – najlepszym przykładem jest ustawa o hipotece, zgodnie z którą banki mogą egzekwować należności do kwoty ustanowionej hipoteki, która oczywiście jest znacznie wyższa od kwoty kredytu i wartości samej nieruchomości. Gdzie w tym systemie prawnym jest odpowiedzialność społeczna banków? Nie ma jej! Czy ktoś z naszych rządzących o tym kiedykolwiek pomyślał? Nie! Uważam, że odpowiedzialność finansowa kredytobiorców przy kredytach powinna być do kwoty wyłącznie wartości nieruchomości stanowiącej przedmiot zabezpieczenia. To proste rozwiązanie automatycznie wymusiłoby większą odpowiedzialność ze strony banków, a jednocześnie ci kredytobiorcy, którzy nie są w stanie obsługiwać swojego zobowiązania z różnych przyczyn, tracą jedynie nieruchomość. Obecnie w Polsce tacy ludzie są przez wiele lat wręcz prześladowani przez banki i firmy windykacyjne, często muszą uciekać za granicę za lepszym, godnym życiem – zwyczajnie stają się osobami wykluczonymi. Trzeba pamiętać o tym, że nikt z własnego wyboru nie wybiera takiej sytuacji, bo na ogół są to tragedie życiowe lub sytuacje zwyczajnie niezależne od kredytobiorcy. Wybuch kryzysu finansowego w Polsce z pewnością w gospodarce globalnej nie pozostałby obojętny dla świata, to znaczy miałby wiele negatywnych konsekwencji, np. wzrost emigracji zarobkowej, wzrost konfliktów społecznych itd. Sam pomysł globalnego rynku finansowego jest piękny, ale to jest utopia, bo trzeba by było założyć, że wszyscy ludzie będą zwyczajnie uczciwi i odpowiedzialni.
W cyklu Trzynaście (na szczęście) poruszasz również kwestie środowiska naturalnego. Co myślisz na temat GMO?
Zniszczenie środowiska to kolejny skutek między innymi globalizacji. Globalizacja oczywiście powoduje dążenie do wzrostu poziomu życia i wzrostu konsumpcji. Ludzie przemieszczają się po całym świecie za pieniędzmi. Przemysł rynku rolno-spożywczego to obecnie jeden z najbardziej rozwiniętych globalnych rynków. GMO z założenia miało sprostać zwiększonemu popytowi na żywność, ale nie tylko – na przykład część nasion GMO wykorzystywana jest do produkcji paszy dla zwierząt, biopaliw itd. Część wielkich tego świata doszła kiedyś do błędnego wniosku, że te wzmożone potrzeby konsumpcyjne nie są możliwe do zaspokojenia w systemie gospodarstw tradycyjnych i ekologicznych, czyli w ekstensywnym systemie produkcji. To najlepiej widać na przykładzie Stanów Zjednoczonych. Tam potrzeby konsumpcyjne są tak ogromne, że duża część rolników, aby sprostać rosnącemu popytowi, postanowiła pójść na łatwiznę, czyli GMO. To wszystko wzmocniło się w drodze globalizacji rynku rolno-spożywczego. Czy my rzeczywiście potrzebujemy tyle żywności GMO? Większość z tego, co kupujemy, tak naprawdę nie szanujemy i marnotrawimy. To jest skutek rozpasania i nadmiernej konsumpcji, która daleko wykracza poza nasze realne potrzeby. Świadoma konsumpcja to jest coś, czego musimy się dopiero nauczyć.
Nasze potrzeby…, ale są kraje, gdzie ludzie głodują.
Oczywiście, ale głodują z jakiego powodu? Większość problemów z brakiem żywności na świecie wynika z braku wody niezbędnej do produkcji rolnej lub jej skażenia oraz powiązanego z tym zjawiska, które nazywa się pustynnieniem. Brak wody i pustynnienie to skutek między innymi globalnej i grabieżczej wycinki dużych połaci lasów w różnych regionach świata oraz ocieplenia klimatu, a znowu przyczyny tych zjawisk mają podłoże w rozpasanej globalnej konsumpcji dóbr naturalnych. GMO nie stanowi żadnego realnego rozwiązania w tym przypadku. Problem leży gdzie indziej. W Polsce, co może wydawać się dziwne, mamy również ogromny problem z zasobami wody, co wynika głównie z małej ilości odpowiednich zbiorników retencyjnych i zmian klimatycznych. Ten problem będzie narastał i będzie dotykać coraz większej liczby krajów, ale to temat w ogóle na odrębną rozmowę. Wracając do GMO, Polska jest krajem, gdzie ten problem nie jest jeszcze tak widoczny. Oczywiście rynek produktów rolno-spożywczych jest globalny i coraz częściej również u nas można spotkać się z importowaną tego typu żywnością lub suplementami tej żywności w innych produktach. Nasza rodzima produkcja na szczęście pochodzi w większości z małych gospodarstw rolnych o powierzchni około 10 hektarów o tradycyjnej produkcji roślinnej i zwierzęcej. Mamy wspaniałą kulturę i tradycję agrarną. To jest nasz skarb narodowy, którego musimy strzec! Mamy również dobre narzędzia finansowe, na przykład w postaci dotacji unijnych, które kładą nacisk na rozwój naszych gospodarstw, w tym gospodarstw ekologicznych. Dotacje te kładą również nacisk na ochronę i zachowanie rodzimych gatunków roślin uprawnych i zwierząt hodowlanych. Ponad wszystko musimy mieć świadomość tego, że nie znamy jeszcze dokładnie dalekosiężnych skutków produkcji GMO, czyli tego, w jaki sposób one oddziałują w ekosystemie. Obecne badania wskazują jednoznacznie na dużą szkodliwość GMO w tym zakresie. Rozwiązaniem są zrównoważone uprawy wykorzystujące naturalne zależności w ekosystemach. Jest jeszcze jeden ważny element GMO – to dalekosiężne konsekwencje społeczne. Mianowicie: upowszechniając GMO duża część ludzi zwyczajnie straci pracę. Gospodarstwa tradycyjne i ekologiczne nieodłącznie wiążą się z wyższymi nakładami kosztów pracy. Jeśli GMO rozpowszechniłoby się w Polsce i nie tylko, to wiele osób straciłoby zatrudnienie. To pociąga za sobą całą rewolucję w skali globalnej. Poza GMO jest jeszcze wiele innych aspektów ochrony środowiska, które staram się poruszać w swojej twórczości, między innymi konieczność redukcji naszego śladu węglowego, ochrona przyrody i krajobrazu, i wiele innych.
Demoralizacja, zwyrodnienie, nie widzisz, jak wiele ludzi poszło w tym kierunku?
To według mnie również jedna z przyczyn końca naszej cywilizacji. Zjawiska te należy analizować na różnych płaszczyznach, miedzy innymi płaszczyźnie społecznej i politycznej. Ludzie odchodzą od pewnych fundamentalnych wartości. Tak jak napisałem w manifeście Trzynaście (na szczęście) – nie mam ochoty żyć w tym czasie i przestrzeni, w których nie ma miejsca na wiarę i bliskość, odwagę i honor – w świecie, w którym panuje chroniczne uczucie pustki. I to jest to, o czym mówisz. Wielu ludzi niestety idzie na pewną łatwiznę, to znaczy zrobią wszystko, nawet najbardziej obrzydliwe i ohydne rzeczy, żeby tylko zyskać rozgłos, sławę, pieniądze, władzę i tak dalej. Takie zachowania są dla mnie absurdalne! Oni zdobywają jakieś pieniądze, jakąś sławę, ale jakie to pieniądze, jaka to sława? To i wiele innych rzeczy sprawia, że żyjemy obok siebie, nie szanując drugiego człowieka.
Ksiądz Twardowski powiedział, że samotny jest ten, co sam opuścił ludzi… Właśnie wyszła książka Księdza Twardowskiego z fotografiami Czesława Czaplińskiego, polecam.
Czesław Czapliński jest wybitnym artystą fotografem znanym na całym świecie. Cieszę się że ukazała się ta książka, ponieważ twórczość księdza Twardowskiego ma w sobie niezbywalne piękno i prawdę – te same wartości płyną ze zdjęć Czaplińskiego. Ksiądz Twardowski był genialnym artystą o wielkiej wrażliwości. Jego wiersze urzekają mnie swoją bezpośredniością do dziś. Często powracam do jego wierszy, bo dają mi one uczucie oczyszczenia. Sprawiają, że jako człowiek odnajduję w sobie jakąś wartość. Obecnie ponownie czytam jego książkę, ale bardzo starą pt. Nie przyszedłem pana nawracać. Wygrzebałem ją gdzieś w antykwariacie. Jego metafory są bardzo proste, ale dzięki temu bardzo trafne, np. „Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie / za wszystko, co nieważne najważniejsze / za pytania tak wielkie że już nieruchome”. Te słowa genialnie korespondują z tym, o czym rozmawiamy. Oczywiście zapomniałem początku tego tekstu… Często zapominam nawet własne teksty. Ważny jest jednak sens. Generalnie w tym tekście Ksiądz Twardowski podkreśla wagę bliskości ludzi, „to, że nie jest całym człowiek pojedynczy”. Paradoksem naszych czasów jest to, jak napisałem w jednym z tekstów Trzynaście (na szczęście), że można być samotnym w dwumilionowym mieście! To sytuacja na pozór dość abstrakcyjna, ale niestety jest rzeczywistością. Samotność jest czymś złym, ponieważ ma działanie autodestrukcyjne. Ludzie w dzisiejszych czasach, w tym nawale różnych portali społecznościowych i wielkich obszarów metropolitarnych – oddalili się od siebie, to znaczy fizycznie jako ludzie, żyjemy najbliżej siebie w całej naszej historii, ale duchowo i emocjonalnie jesteśmy bardzo daleko od siebie. Kolejny paradoks naszych czasów świadczący o naszej kondycji.
Dlaczego, jak myślisz?
Tworzymy sobie pewną wyimaginowaną i idealną rzeczywistość, w której chcielibyśmy żyć, zaś rzeczywistość do tego nie przystaje. To powoduje efekt rolowania, to znaczy wewnętrznie się zwijamy, chowamy się w sobie. I tak właśnie można stać się samotnym w dwumilionowym mieście. Poza tym pewne mechanizmy globalne, w większości generowane przez wszechobecne korporacje, potęgują efekt rolowania. Z mojego punktu widzenia korporacje są to pewnego rodzaju obozy pracy, które człowieka sprowadzają wyłącznie do rangi przedmiotu – narzędzia gadającego. To jest coś obrzydliwego. Pod tym względem mam dość anarchistyczne poglądy. Może dlatego, że mój tato był kiedyś hippisem i rockmanem, a mama dla odmiany była radykalnym katolikiem. Od dziecka przesiąknąłem kulturą hippisowską i katolicką, które pomimo swoich różnic bardzo duży nacisk kładą na wiele wartości takich jak: miłość, prawda czy wolność.
Czy ty rozumiesz sztukę nowoczesną, powstającą na zasadzie, że ktoś zrobił coś po raz pierwszy? Co jest sztuką?
Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, co jest obecnie sztuką. Te granice bardzo się przesunęły i w pewnym sensie dobrze, że tak jest. To jednak niesie z sobą pewne ryzyko – chociażby to, że odbiorca ma problem z interpretacją. Ja nie rozumiem wielu współczesnych dzieł. Często po prostu wychodzę z wystawy bardzo zmieszany i zdegustowany, a co gorsza z tego doświadczenia nic we mnie nie pozostaje. Może jestem zbyt mało inteligentny i za mało wrażliwy. Nie jestem odbiorcą rzeczy, które w powierzchowny sposób wyłącznie szokują. To, że jakiś tam artysta dla rozgłosu i chwilowej sławy nago rzuca się po ścianach, eksponuje swoje odchody albo obraża czyjeś uczucia – to nie jest to dla mnie sztuką, ponieważ sztuka nie powinna oddziaływać jedynie na najbardziej nasze prymitywne bodźce. Kiedyś wstydziłem się tego mojego ograniczenia, ale z czasem zauważyłem, że nie jest to wyłącznie moje odczucie. Bardzo lubię recenzje i artykuły wybitnej – dla mnie osobiście – krytyczki sztuki współczesnej pani Moniki Małkowskiej. To ona uświadomiła mi, że tak zwana sztuka współczesna w wielu przypadkach to wyłącznie syf propagowany przez władzę i układy. Na szczęście jestem poza tym.
Jesteś bardzo mało komercyjnym artystą, dlaczego?
Generalnie mam bardzo ambiwalentny stosunek do sławy i pieniędzy, ponieważ zdaję sobie sprawę z nietrwałości tego. Liczą się dla mnie inne rzeczy, o których już mówiłem: przyjaźń, miłość, praca, uczciwość, wolność. Mam na przykład bardzo dużo propozycji wystaw, ale aktualnie zgodziłem się jedynie na wystawę w moim rodzimym Namysłowie, ponieważ „to miejsce jest tak bardzo nie ważne dla świata, że ważne tylko dla mnie” (Karolina Turkiewicz-Suchanowska). Znam tam wszystkich – oni znają mnie. Dzięki temu mogę być sobą – czuję się swobodnie. Poza tym, im mniejsza społeczność, tym ludzie są sobie bliżsi i nie są anonimowi. Traktują się bardziej po ludzku. Czymś naturalnym jest pomoc sąsiedzka i wzajemne zrozumienie. Innym przykładem mojej ambiwalencji, o którym mało kto wie, bo miałem mówić właśnie o takich sprawach – jest na przykład fakt, że odmówiłem sprzedaży dyptyku czerwonego za jakieś abstrakcyjnie pieniądze osobie z Chin, która, jak się dowiedziałem, jest zamieszana w różne wątpliwe etycznie rzeczy. Nie chcę, żeby moje prace były wyłącznie dekoracją ścian drogich apartamentów u tego typu ludzi. Chciałbym za to, i publicznie się kiedyś do tego zobowiązałem, aby mój tryptyk religijny przekazać za darmo do jakiegoś współczesnego architektonicznie kościoła. Nie ma dla mnie znaczenia, jaką religię będzie reprezentował ten kościół – ważne jedynie jest, żeby jednoczył ludzi. Niestety do dnia dzisiejszego nikt do mnie się w tej sprawie się nie zgłosił, ale nadal podtrzymuję swoje zobowiązanie.
Każdemu twojemu obrazowi towarzyszy wiersz?
Tak. Czasami najpierw powstaje tekst, a potem obraz, czasami na odwrót, a czasami równolegle to się odbywa. Poza tym każdy mój obraz to analiza jakiegoś konkretnego miejsca – próba jego zniszczenia i stworzenia na nowo, o czym już mówiłem, dlatego tworzę całe cykle obrazów, w tym dyptyki i tryptyki. Często zamieszczam na płótnie szkice do jakichś konkretnych projektów architektonicznych lub urbanistycznych. Ten sposób tworzenia wynika po pierwsze z tego, że zawsze tak robiłem, a po drugie z tego, że we Włoszech współtworzę międzynarodowy nurt artystyczny Immagine & Poesia. Manifest ogłosiliśmy w 2007 roku i położyliśmy w nim główny nacisk na fuzję i wzajemne przenikanie się różnych dziedzin sztuki, głównie malarstwa i poezji z różnych regionów świata. Jest to kierunek mocno eksperymentalny, a przez to również niejednolity stylistycznie. Naszym mentorem ideowym jest Lidia Chiarelli, która w swojej książce Immagine & Poesia – The movement in progres (2013, New York) przybliżyła ten kierunek w sztuce szerszemu gronu ludzi. Zorganizowaliśmy już wiele wystaw na całym świecie, m.in. we Włoszech, Wielkiej Brytanii, USA, Francji, Szwecji, Norwegii itd. W najnowszej publikacji książkowej Immagine & Poesia, która ukazała się w Kanadzie i która jest również dostępna w formie bezpłatnego e-booka na stronie naszego ruchu, opublikowano 27 prac, w tym moją pt. The opus topiarum of my thoughts. Pracę tę również udostępniłem na swoim profilu na FB, co więcej postanowiłem ją nieodpłatnie przekazać na cele charytatywne. Grafika ta podczas mojego wernisażu w Namysłowie zostanie zlicytowana, a całość środków zostanie przekazana na rzecz dzieci z Domu Dziecka w Namysłowie. Osoby zainteresowane swoje oferty mogą również zgłaszać przed licytacją.
Ile osób należy do Immagine & Poesia?
Obecnie do tego nurtu należy około stu mniej lub bardziej znanych artystów, dosłownie z każdego zakątka świata: Argentyna, USA, Iran, Malta, Japonia, Włochy, Bahrajn, Rosja, Niemcy, Francja, Australia, Bangladesz, Brazylia, Kamerun, Kanada, Chile, Chiny, Słowacja, Czechy, Etiopia, Finlandia, Gabon, Grecja, Węgry, Indonezja, Irlandia, Izrael, Jordania, Kosowo, Litwa, Łotwa, Macedonia, Meksyk, Namibia, Holandia, Nigeria, Norwegia, Peru, Portugalia, Rumunia, Serbia, Hiszpania, Szwecja, Szwajcaria, Syria, Tajlandia, Tunezja, Turcja, Uganda, Wielka Brytania, Wietnam, Zimbabwe. Ta różnorodność to mieszanka wybuchowa! Z bardziej znanych artystów jest między innymi: Aeronwy Thomas, Silvana Gatti, Sandrina Piras, Lawrence Ferlinghetti, Ugo Nespolo i wielu innych. Ja reprezentuję Polskę, chociaż z polskim obywatelstwem jest jeszcze rewelacyjny malarz Mirek Antoniewicz, ale on tworzy i mieszka głównie za granicą.
Czy inspirujesz się sztuką Wschodu? Na wszystkich japońskich obrazach czy chińskich jest kaligrafia, na twoich również.
Tak i to bardzo. Właściwie pewnie dlatego Koreańczycy, Japończycy czy Chińczycy zwrócili na mnie i na moją twórczość sporą uwagę. Po biennale we Władywostoku jednego dnia miałem przeszło sześćset zaproszeń na FB z tamtego regionu świata. Sztuka dalekowschodnia zawsze mnie fascynowała.
Jakiej techniki używasz?
Moja technika jest bardzo eksperymentalna: od farby olejnej poprzez farbę akrylową. Malując, używam: rąk, nóg, szczotek, pędzli, markerów, rapidografów, nadruków komputerowych. Nie lubię się ograniczać.
A podłoże też jest różne?
Podłoże to prześcieradła. Mam taki dziwny zwyczaj, że zanim zacznę malować na tym płótnie, to muszę się najpierw na nim przespać. Musi mi się coś ciekawego przyśnić. Sen jest czymś, co bardzo pomaga mi w tworzeniu. Nie chcę tym wzbudzać kontrowersji. Zwyczajnie śpię na tych płótnach. Ten zwyczaj wziął się z tego, że na studiach byłem bardzo biedny. Pewnego dnia obudziłem się i nie miałem, na czym nawet naszkicować czegoś, co mi wpadło akurat do głowy. Nie miałem nawet kartki papieru i wtedy rozwiesiłem na krośnie prześcieradło, na którym wcześniej spałem, i tak to się właśnie zaczęło.